sobota, 8 listopada 2014

Teraźniejszość V "Co na ciebie, to i na nas"

      Ciemne uliczki śpiącego Londynu ledwo dostrzegały kształty, które tu i ówdzie przemykały z cienia do cienia. Toteż nie miały prawa zauważyć chmury ciemnego dymu z jarzącymi się na czerwono oczami, prawda? Dylan przemykał tak od dobrych kilku godzin. Nie miał ochoty siedzieć w domu i spać - jako demon miał o wiele ciekawsze zajęcia po nocy. Jak wkradanie się do biblioteki, na przykład. Choć w jego przypadku to raczej po prostu wejście, chamsko ignorujące wszelkie ściany.
      Uznał, że wybierze się tutaj i poczyta, mając cichą nadzieje, że znajdzie coś o Morganie, coś o elfich łowcach, coś, co pomoże Vidzie.
      Z poczuciem, że robi coś pożytecznego rozsiadł się wśród książek w dziale "Legendy, mity i wierzenia". Kartkował, czytał, ziewał, mruczał do siebie, za co to on się poświęca, znów czytał i jeszcze trochę jęczał, jednak wciąż coś mu nie pasowało. Nie mógł skupić myśli, wciąż odlatywał nimi gdzieś daleko, bawił się suwakiem bluzy. Westchnął głośno i zrezygnowany opadł na fotel. Popatrzył krytycznie na spiętrzone wokół książki i znów westchnął.
      Zapowiadały się naprawdę przyjemne godziny.
***
      Gdy Dylan nad ranem opuszczał bibliotekę miał w głowie spis stworzeń nadprzyrodzonych ze wszystkich kontynentów, opisy duchopodobnych kreatur i większość najważniejszych demonów. To jednak nie była wystarczająca wiedza, a chłopak miał wrażenie, że zmarnował tyle czasu, a tak naprawdę niczego się nie dowiedział. Niczego, co by jej pomogło.
      Przebył już prawie połowę drogi do domu, gdy znów ogarnęło go dziwne uczucie bycia obserwowanym. To samo chodziło mu po głowie w bibliotece, ale usilnie spychał tę myśl w najdalsze zakamarki umysłu, by skupić się na księgach.
      Zatrzymał się i rozejrzał. Był ciemną chmurą w mrocznym zaułku, a i tak miał wrażenie, że ktoś go widzi, choć jest dobrze po czwartej nad ranem. Nikogo jednak nie zaobserwował.
      Usiłował o tym zapomnieć ruszając w dalszą drogę, gdy coś lub ktoś strzelił w niego. Strzała dosłownie przeleciała na wylot przez Dylana, który aktualnie był chmurą dymu. Odwrócił się gwałtownie a jego czerwone ślepia zajarzyły się gniewnie. Wysoka postać zwinnie przemieściła się z jednego cienia pod drugi. Dylan zacisnął zęby usiłując hamować zbyt silne odruchy jak wysadzenie wszystkiego w obrębie pięciu kilometrów w powietrze. Pochylił się do przodu czekając, aż przeciwnik się ujawni. Tak na wszelki wypadek nie przybrał cielesnej formy.
      Nagle, gdzieś z prawej ujrzał ruch. Błyskawicznie odwrócił się w stronę napastnika i pierwszym, co dostrzegł był długi, ostry jak brzytwa, błyszczący stalą miecz. Demona zamurowało do tego stopnia, że nie poruszył się w chwili, gdy broń przecinała jego bezcielesną postać. Z początku był otępiały, a po chwili zaczął się śmiać. Chichotał histerycznie zginając się w pół nie zważając kompletnie na niewysokiego chłopaka o włosach koloru piasku, który z mieszaniną strachu i pogardy na twarzy ciął mieczem jego jako chmurę dymu.
      Z perspektywy owego chłopaka scena była doprawdy przerażająca. Starożytny demon jako ta czarna plama unosząca i dymiąca przed nim złowieszczo chichocze, ale on był zbyt zdeterminowany by strach przejął nad nim władzę. Dostrzegłszy, że stalowy miecz na niewiele się zdaje wyciągnął zza pasa krótszą broń - ze złota - i machnął nią. Demon odskoczył jak oparzony. Po twarzy jasnowłosego chłopaka przemknął uśmiech i ciął jeszcze raz. Chmura dymu niemal natychmiast przedostała się na drugi koniec ulicy. Chłopak rzucił się za nią w pościg.
      Wypadł zza zakrętu i rozejrzał się zdyszany. Na jasno oświetlonej ulicy nikogo nie było.
      - Co ty kombinujesz, hę? - usłyszał za sobą i odwrócił się.
      Czarnowłosy chłopak bez najmniejszych problemów chwycił go za szyję i uniósł. W jego ciemnych oczach jarzyło się poirytowanie. Jasnowłosy machnął złotym sztyletem, a demon jedynie się zaśmiał i wyjął mu ją z dłoni. Rzucił za siebie.
      - Kim jesteś i czego chcesz? Odpowiadaj! - syknął zaciskając mocniej palce na szyi chłopaka. Ofiara, która przed chwilą była myśliwym, przybrała zawzięty wyraz twarzy, a Dylan przewrócił oczami. Sięgnął do plecaka, zwisającego smętnie z ramion byłego napastnika i wydobył z niego cienką linę. Sprawnie związał nadgarstki jasnowłosego i obrócił twarzą do siebie.
      - A teraz zaśniesz - powiedział i swoimi czarnymi oczami zajrzał w głąb duszy jasnowłosego. Chłopca przeszyło uczucie paraliżu i zaraz potem stracił przytomność.
***
      Miarowe stukanie rozbrzmiewało echem w mieszkaniu Dylana, gdy człapałam niechętnie. Otoczona błękitną poświatą Alice klikała w klawisze z prędkością światła. Kończyła zapewne właśnie porywającą scenę walki gladiatora z mechanicznym krokodylem, gdy koło niej rozległo się niekontrolowane i potężne ziewnięcie. Uśmiechnęła się, nie odrywając wzroku od monitora.
      - Dzień dobry - powiedziała. - Choć właściwie dobry wieczór, śpiąca królewno.
      Burknęłam coś w odpowiedzi i powłócząc nogami udałam się do lodówki po świeży sok. Spałam niesamowicie długo, a wciąż czułam się zmęczona, co mnie niepokoiło. Nie dość, że miałam problemy natury czysto egzystencjalnej, to jeszcze miałabym mieć problemy ze snem? Prosta droga do grobu, jakby nie patrzeć.
      Wypiłam kilka solidnych łyków i wróciłam do salonu. Klapnęłam obok przyjaciółki i podwinęłam nogi do klatki piersiowej.
      - Co tam skrobiesz? - spytałam, jakby nigdy nic.
      - Aktualnie opisuję scenę kłótni Hermetty z Almarem - odpowiedziała blondynka.
      - Aha. To dasz potem zerknąć. Hermetta zawsze ma dobre teksty.
      Alice parsknęła śmiechem.
      - Ale Almar nie zasługuje na tyle nieprzyjemności z jej strony.
      - To po co z nią jest? - spytałam retorycznie, opierając się o zagłówek.
      - Bo ją kocha - oznajmiła, jakby to była najistotniejsza rzecz pod słońcem.
      Przewróciłam oczami.
      - Ale to nielogiczne. On się zgadza na takie traktowanie, tylko dlatego, że jego mózg produkuje hormony szczęścia, a jednocześnie daje się ranić. Miłość jest bez sensu - mruknęłam.
      Alice zaprzestała pisania i spojrzała na mnie jasnymi oczami.
      - Jesteś beznadziejna - oznajmiła po chwili namysłu.
      Zmarszczyłam brwi.
      - O co ci chodzi?
      - Jak to o co? Masz ją pod nosem, Vido! Tyle czasu masz ją pod samym nosem i wciąż jej nie widzisz!
      - Matko, kogo? Ty się dobrze czujesz? - spytałam zaniepokojona, bo oczy mojej przyjaciółki zaczęły się robić ciemniejsze, jak niebo przed burzą.
      - Nie o kogo, ale o co! Choć w sumie ktoś też jest ważny. Chodzi mi o to, że tyle czasu miałaś miłość pod nosem... 
      - Oddano mnie do adopcji, Alice. Nikt mnie nie kochał - oznajmiłam oschle.
      - To było wcześniej. Potem poznałaś nas...
      Nie dane jej było dokończyć, bo na środku pokoju z głośnym tupnięciem zmaterializował się Dylan, lekko dymiąc. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż trzymał za ramię skrępowanego liną, śpiącego jasnowłosego chłopaka. Wytrzeszczyłam oczy, a Alice natychmiast zalała Dylana pytaniami.
      - Kto to jest? Co on tu robi? Czemu jest związany? Co mu zrobiłeś, przyznaj się! Dylan, no!
      Lecz Dylan bez słowa poprowadził chłopaka do jedynego wolnego pokoju i zamknął go w środku. Gdy powrócił Alice chodziła w te i wew te po salonie mrucząc coś i sypiąc śniegiem po podłodze. Ja nie byłam w stanie się ruszyć z miejsca. Morrigan, elfy, ja, brak Mortis i jeszcze to.
      - Okey, teraz mogę wam powiedzieć. Bałem się, że mógłby podsłuchiwać - oznajmił Dylan, przekraczając próg.
      Alice opadła z cichym jękiem na kanapę.
      - W końcu.
      - Wracałem sobie spokojnie z biblioteki podczas gdy ten mały zaatakował mnie - powiedział i zamilkł, jakby to była cała historia.
      - I co? I to był powód, by go tu przyprowadzać? - Alice nie mogła pojąć sensu tej historii. Ja miałam jednak inne zagwozdki.
      - On nas widzi? - spytałam. - To znaczy was. Widzi was?
      - Zdecydowanie - Dylan pokiwał głową unikając mego wzroku. - Jego strzała przeleciała dokładnie przez moje serce.
      - Strzelił do ciebie? - wymsknęło mi się o kilka oktaw za wysoko. Poczułam ucisk w gardle i gorzki smak strachu, choć było już po wszystkim.
      Dylan uśmiechnął się półgębkiem.
      - Tak. Byłem wtedy chmurą, ale to również liczy się jako atak. Potem go obezwładniłem i przyprowadziłem tu.
      - Czym jest? - spytała Alice, po krótkiej chwili.
      Dylan wzruszył ramionami.
      - Nie jestem pewien czy w ogóle czymś jest. Jeśli się nie mylę to jest gorzej niż mogłoby być.
      - Dlaczego? - spytałam cicho, choć tak właściwie nie miałam ochoty tego wiedzieć.
      Dylan wziął głęboki wdech. W końcu zaszczycił mnie spojrzeniem swoich ciemnych oczu.
      - Jeśli się nie mylę to mamy na głowie jeszcze jednych łowców.
      - Jeszcze inne elfy? - dopytywałam.
      Pokręcił przecząco głową.
      - Łowców. To potomkowie kilku świetnych łowców istot nadprzyrodzonych, jak Van Helsing. Są całkowicie ludźmi, ale widzą Ukrytych. Ich struktura społeczna przypomina arystokrację i są szkoleni do walk z Ukrytymi.
      - Jeszcze jedni łowcy? - szepnęłam, a w moich oczach widniało przerażenie.
      - Chyba jest jeszcze gorzej - mruknął cicho. - Ten tu, to chyba jeden z rodu Graystone'ów. Oni mieli taki nietypowy kolor włosów. Ostatnia z tego rodu - Anastazja - została zamordowana dziesięć lat temu. Chodzą słuchy, że przez Morganę, gdy ta próbowała powrócić do pełni swej mocy składając ofiary.
      - Chyba jej się udało - wtrąciła Alice.
      - Nie chodzi o to - syknął Dylan. - Jeśli ten chłopak dowie się, że Vida jest sobowtórem Morgany to będzie źle. A jeśli się dowie, że Vida w łydce ma Morganę to już w ogóle będzie źle.
      Nie mogłam się odezwać. W otępieniu wpatrywałam się w Dylana i jego przestraszone czarne oczy. "Tyle czasu masz ją pod nosem" przemknęły mi przez myśl słowa Alice.
      - Jak mogłeś być tak głupi i przyprowadzić go tu?! - syknęła blondynka, a w pokoju zrobiło się nieznośnie zimno.
      - Alice, spokojnie, tak będzie prościej go pilnować - usiłował usprawiedliwić się Dylan, ale oczy Alice ciskały już błyskawice. Skóra na jej dłoniach zrobiła się sina i sypała śniegiem.
      - Alice - odezwałam się cicho. Przyjaciółka spojrzała na mnie. - Zostaw go. Nie chodzi o to żebyśmy się powybijali nawzajem, ale o ratunek przed tą lawiną potworów, która na nas spadła. A właściwie na mnie.
      - Co na ciebie, to i na mnie - wypalił bez wahania Dylan.
      - Na nas - dodała Alice, a jej dłonie powróciły do zwykłego koloru.
      Uśmiechnęłam się do nich szeroko.
      - A widział ktoś dziś Spectrę? Bo jest tak jakoś zbyt miło i aż jej brakuje - zapytałam. Alice parsknęła śmiechem.
      - Nie mów, że za nią tęsknisz. Wiem, że jej nie lubisz - Dylan najwidoczniej poczuł się już bezpiecznie, bo chwycił laptopa i rozsiadł się na kanapie. - Poprosiłem by sobie poszła. I tak się na nic nie przydała, a tylko cieszyła się z powrotu tej wiedźmy.
      - Co zrobiłeś?! - syknęła Alice i w pierwszej chwili i ja nie zrozumiałam o co jej chodzi. - Najpierw porywasz łowcę, by nie dowiedział się, że Vida ma Morrigan, a teraz mówisz, że wypuściłeś upiora, który doskonale wie gdzie jest jedna z najgorszych wiedźm świata?! Czasem jesteś naprawdę tępy - skwitowała i wyszła trzaskając drzwiami.
      Dylan siedział nieruchomo z otwartymi ustami wpatrując się w miejsce, w którym stała. Zrobiło mi się go żal, bo zawsze robi wszystko bym była bezpieczna, tylko średnio mu to wychodzi.
      - Spokojnie - odezwałam się siadając obok niego. - Spectra zbyt się cieszy z nadchodzącej zagłady, by spróbowała jej zapobiec.
      - Pocieszające - mruknął i zerknął na mnie przelotnie. - Czasem myślę, że wystarczyłoby jakbyś darowała Morrigan spalenie twojego domu.
      Westchnęłam.
      - Tak, też tak czasem myślę. Ale z drugiej strony wtedy nie uwolnilibyśmy Muffin, prawda?
      - No niby tak, ale czy to jest siebie warte?
      - Jesteś okropny - klepnęłam go w ramię, choć w głębi duszy nie wiedziałam czy nie ma racji. 
      - Jestem demonem, jaki mam być?
      Spojrzałam na niego. Smutne ciemne oczy, czarne jak noc roztrzepane włosy i blada cera. Nie powinnyśmy na niego krzyczeć to nie jego wina. To twoja wina, Vido.
      - Hej, nieważne. Odstawmy na bok Spectrę i tego porwanego. Odłóżmy na bok wszystkie sprawy. Co powiesz na PS3?
      Dylan zachichotał.
      - Nie masz ze mną szans.
_______________________________________________________
Cześć, cześć i czołem! 
Tak się cieszę, że w końcu dokończyłam ten rozdział! Nie macie pojęcia z jakim utęsknieniem czekałam na dłuższy weekend. Choć w sumie macie, wszyscy znamy szkołę i jej uroki.
Tak czy inaczej mam nadzieję, że coś zaciekawiło Cię w tym rozdziale i, że nie masz mi za złe tak długich przerw.

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział!! Już nie mogę się doczekać następnego

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.