czwartek, 12 marca 2015

Teraźniejszość VII "Martwi wychodzą z grobów, a elfy porywają uczciwych ludzi"

      Jeszcze tej samej nocy użyłam tego jej beznadziejnego ciała. Szybko, póki jej przyjaciele niczego nie podejrzewają. Cicho wymknęłam się z mieszkania, uprzednio schowawszy moje płomienne kosmyki pod kaptur. Nikt nie musi wiedzieć, że ciało Vidy Jones jest siedzibą potężnej Morrigan. Kiedyś się dowiedzą, ale wtedy będę mieć już lepsze ciało. Własne.
      Nie mogę przyzwyczaić się do tempa ludzkiego chodu. Niegdyś byłam szybka jak wiatr i nieuchwytna, niczym cień. Teraz pozostała mi marna, ludzka egzystencja. Ale niedługo.
      W końcu dotarłam na cmentarz. Czułam na sobie puste spojrzenie mnóstwa nieumarłych. Ta głupia Mortis rozpuściła ich strasznie. Mają czelność na mnie patrzeć, jakbym była im równa! Nieważne. I tak są potrzebni tylko do pierwszej części mego wielkiego planu. Wielkiego powrotu. Już więcej żadni Graystone'owie mnie nie powstrzymają.
      - Ty - wskazałam palcem na nieboszczyka z nadgniłym policzkiem.
      Nieumarły zbliżył się, człapiąc. Jego widok nie wywołał u mnie obrzydzenia, a jedynie znudzenie. Gdy znalazł się już w zasięgu ręki, dotknęłam całego policzka.
      Jego puste oczy zalały się czarną krwią, a we mnie wlały się resztki jego życiowej energii. Odsunęłam dłoń, a puste ciało padło na ziemię.
      Rozejrzałam się. Błyszczące pary oczu wpatrywały się we mnie z niemałym uwielbieniem. W końcu ktoś nimi pokieruje. W końcu rozpętają piekło na ziemi.
      - Jeśli jest tu jakiś upiór, niech wystąpi - zarządziłam.
      Z tłumu wystąpiła dziewczyna blada jak kostucha. Gdyby nie czarne włosy i oczy, wzięłabym ją za ducha.
      - A niech mnie... - mruknęła, lustrując moją Vidy twarz.
      Zmrużyłam gniewnie oczy.
      - Zwołaj wszystkich nieumarłych - poleciłam jej, ignorując to, co mruknęła.
      Odeszła bez słowa z irytującym uśmieszkiem.
***
      Obudziłam się i czułam, jak całe ciało mnie boli. Jakbym biegała albo wręcz wspinała się po górach. Skrzywiłam się na samą myśl o tym, że mogłam coś robić nie będąc tego świadoma. Ale zaraz... Morgana już raz mną zawładnęła. Kto wie, ile to już razy?
      Zerwałam się z łóżka i pobiegłam sprawdzić czy z moich przyjaciół nie została mokra plama. Odetchnęłam z ulgą widząc, że Dylan jak zwykle siedzi na kanapie i się leni.
      On natomiast zmierzył mnie wzrokiem.
      - Co ty tu robisz?
      - A ty? - odparłam, równie zaskoczona. Choć z drugiej strony był ucieleśnieniem nocy, po co mu sen?
      Dylan zaśmiał się.
      - Nic nie robię jak widać. Chcesz nic nie robić ze mną?
      Spojrzałam na niego zaskoczona, ale po chwili usiadłam obok.
      - Wiesz... Czasem wydaje mi się, że zaczynam wariować - odezwałam się.
      - Dlaczego tak sądzisz? - spytał cicho.
      Wzruszyłam ramionami i oparłam głowę o zagłówek kanapy.
      - Wydaje mi się, że coś się ze mną dzieje, gdy śpię. Pomyśl. Znikąd pojawiam się w pokoju Fabiana i sprawiam, że mnie atakuje... To bez sensu - oznajmiłam i ziewnęłam. Naprawdę niepokoi mnie ta sytuacja.
       Dylan pokiwał głową.
      - Myślisz, że to ona?
      Skinęłam swoją i przetarłam oczy.
      - Myślę, że mnie kontroluje. Boję się tego. Muszę się jej jakoś pozbyć... Tylko jak?
      - Pomyślę - obiecał i była to ostatnia rzecz jaką pamiętam. Zaraz potem odpłynęłam.
***
      Następny dzień był jedną wielką parodią. Zaspałam, ledwo skubnęłam kanapkę, spóźniłam się na autobus, w efekcie na wykłady również, potem wpadłam na Harry'ego, który usiłował nie pokazać mi, że jest wampirem, choć wiem o tym od dawna, i w tamtym momencie miałam ochotę wbić mu osinowy kołek gdzie tylko się da, a jeszcze później dostałam wykład na temat jaka to nie jestem nieodpowiedzialna, bo zapomniałam o referacie. No, przepraszam, że ratowanie waszego świata od dziwnych Ukrytych zajmuje tyle mojego czasu.
      Chyba rzucę studia. Nie ma sensu tu siedzieć. Powinnam uwolnić się od Morrigan i poszukać czegoś u Ukrytych. Chyba pierwszy raz w życiu myślę o tym, by dołączyć do tamtego świata. Zawsze uważałam się za człowieka, a teraz widzę jak mało mam z nimi wspólnego. Zwłaszcza teraz, gdy ta wiedźma może mną władać...
      Zmęczona i wkurzona na cały świat ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego. Gdy poprawiałam torbę ktoś szarpnął mnie za ramię. Poczułam coś kującego i zamroczyło mnie. Ostatnie, co pamiętam to rude włosy w odległości kilkudziesięciu metrów i szum lasu.
***
      - Może powinniśmy z nim pogadać czy coś? - odezwała się Alice, patrząc na drzwi, za którymi przebywał Fabian Graystone. Dylan pokręcił głową z bliżej nieokreślonym grymasem na twarzy.
      - Nie sądzę by był to dobry pomysł. On się nas boi jak diabeł ognia, czy jakoś tak. Rzuci się na ciebie, jak tylko wejdziesz - skwitował, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.
      Alice westchnęła.
      - To go zamrożę. Chcę żeby się do czegoś przydał, a nie tylko tam gnije. Coś musimy z nim zrobić.
      - Po co? - Dylan wzruszył ramionami.
      - Ma tam siedzieć do śmierci? - spytała z sarkazmem. - Wypuśćmy go. Nie zabije nas. Przynajmniej nie ciebie.
      - Rób co chcesz - mruknął Dylan. Alice załamała ręce i ruszyła w kierunku drzwi, za którymi ostatni pomieszkiwał łowca.
      Niemal dotykała już klamki, gdy rozległo się pukanie. Bardzo natarczywe pukanie. Alice jęknęła i podeszła otworzyć.
      - Porwali ją! - wrzasnął, gdy tylko uchyliła drzwi.
      Alice cofnęła się i otworzyła drzwi na szeroko. Za nimi stał wysoki chłopak o rudych lokach i ogromnych okularach przeciwsłonecznych na nosie. Wampir.
      - Kogo? - warknął Dylan, który pojawił się za Alice.
      - Vidę - odparł tamten. - Kilka elfów porwało ją sprzed szkoły. Chwycili, uśpili i zniknęli tymi swoimi elfimi ścieżkami międzywymiarowymi.
      Dylan zbladł. O ile tylko może zrobić to demon ciemności, który już wygląda jakby upuszczono z niego krew. Alice również pobladła. Ale ona naturalnie jest niemal biała, więc tego praktycznie nie widać. Spojrzała na przyjaciela błękitnymi oczami.
      - Nasz łowca musi poczekać - skwitowała, po czym oboje wybiegli z mieszkania.
***
      Brązowowłosa dziewczynka z szerokim uśmiechem wyszła ze szkoły. Czuła się wolna pierwszy raz w życiu. Wolna jak ptak. W plecaku niosła dwie duże prace domowe, co jedynie zwiększało jej radość. Inne dwunastolatki myślą już o tym, że zaraz będą nastolatkami i będą się malować, myśleć o chłopakach, ale nie Muffin. Muffin wystarczyło, że pomieszkiwała u Alice i jej koleżanek ze studiów. Uważają, że jest urocza i kochana, a sama Alice uczy ją naginania błony wymiarowej.
      Zacisnęła dłoń mocniej na ramieniu plecaka, gdy coś mignęło jej w kącie oka. Zaintrygowana ruszyła za owym czymś. Jedynymi istotami jakich się bała były nagi, a one nie wychodzą na ląd.
      Wyściubiła nos zza ściany i ujrzała zieleń trawy błyszczącą wesoło za bramą z czarnej kraty. Patrzyła na cmentarz. Złote promienie słońca padały na białe nagrobki, szare płyty i nazwiska. Niby nic takiego, ale wśród nagrobków przechadzała się biała postać.
      Muffin przeszedł dreszcz, bo nawet z takiej odległości rozpoznała Spectrę. Zajrzała raz do Alice i przestraszyła dziewczynkę na śmierć. W końcu sama była śmiercią.
      Upiorzyca stała chwilę nad grobem, uniosła obie ręce i zaczęła zawodzić. Ale zawodziła jedynie w wymiarze Ukrytych, nie słychać jej było w ludzkim. Po chwili ziemia na grobie zaczęła się ruszać.
      Muffin z przerażeniem obserwowała jak nadgniła ręka wykopuje resztę ciała ku uciesze Spectry. Odwróciła się i pobiegła. Rozwinęła skrzydła i poleciała. Musi ostrzec Alice. Musi.
______________________________________________
W końcu skończyłam ten rozdział. Przepraszam za zwłokę, po prostu ostatnio bardziej skupiłam się na moim ff Teen Wolf Unusual & Invisible.
Mam nadzieję, że uda mi się znów pisać w miarę regularnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.