Mortis podniosła się
ze swego tronu a jej twarz wyrażała już jakieś uczucia. Oczy
miała szeroko otwarte, a wąskie usta lekko rozchylone. Czułam jak
wwierca we mnie spojrzenie.
-Uwięziona Między
Światami... - wyszeptała, bardziej do siebie niż do kogokolwiek
innego.
Nie przychodziła mi
do głowy żadna sensowna odpowiedź, toteż siedziałam cicho.
Mortis, po krótkiej chwili wróciła na swoje miejsce i splotła
dłonie na podołku. Przez jakiś czas wpatrywała się w nie, potem
zwróciła ciemne oczy na nas. Nie, na mnie.
- Czego Uwięziona
Między Światami może szukać u władającej nieumarłymi? -
spytała spokojnie Mortis. - Jaki jest cel waszego przybycia?
Alice otworzyła usta
by się odezwać, gdy Mortis uniosła dłoń nakazując jej milczeć.
Wciąż wpatrywała się we mnie.
Przełknęłam ślinę,
niewiedząc co powiedzieć.
- No, dalej, odpowiadaj jak pani pyta – popędził mnie jakiś
warczący głos.
- Wąpierzu, daj jej
pomyśleć – odparła władczyni, wzdychając. Skąd wiedziała,
że mam kompletną pustkę w głowie? Może każdy tak na nią
reagował.- Otóż – odezwałam się. - Zamiast mojego domu zastałam dziś nadpalone zgliszcza... - zaczęłam, ale bulgot gdzieś z prawej mi przerwał. Walczyłam sama ze sobą by nie odwrócić się i nie zobaczyć nadawcy tego dźwięku.
- Suggggerrrrujjjeszzzz, żeee tooo naaaszaaaa ppppaaaaniii tooo zrooobiłaaa? - spytał bulgot.
- Nie, ja... - urwałam. Sama nie wiedziałam co chcę powiedzieć. Właściwie to myślałam, że to sprawka Mortis, ale przecież tego nie powiem.
- Masz tupet! - wrzasnęła władczyni, znów unosząc się z tronu.
- Spojrzałam na Alice.
Niemo powiedziała:”Znów myślałaś na głos”. Świetnie, Vido,
znowu wszystko zepsułaś...
Mortis wciąż
wydawała z siebie dziwny, nieco charczący dźwięk, który z
początku wzięłam za fuknięcie z oburzeniem. Teraz zorientowałam
się, że był to śmiech. Władczyni nieumarłych śmiała się ze
mnie. Tego już za wiele. Awanturnicza natura doszła do głosu.
Zacisnęłam dłonie w
pięści i wysyczałam, marszcząc czoło.
- A co jest takiego
śmiesznego w tym, że mój dom doszczętnie spłonął, a winowajca
zostawia mi wiadomość, że ma ochotę na zabawę w kotka i
myszkę?!
Mortis machnęła
ręką, chichocząc.
- Wszystko, moja
droga. Wszystko. Bo widzisz, ten który zostawił ci wiadomość
jest niezwykle sprytny i złośliwy – uniosła wzrok i uśmiechnęła
się drwiąco. - Przy czym również niebezpieczny. Nie znajdziesz
go, a nawet jeśli to nie złapiesz. Jesteś z góry skazana na
porażkę.- Vida, myślę, że powinnyśmy już iść – Alice chwyciła mnie za łokieć.
- Nie, zostańcie! - Mortis machnęła ręką z szaleńczym śmiechem, który wwiercał się w czaszkę. Na jej skinienie stworzenia dotychczas grzecznie stojące w kątach zaczęły się zbliżać.
Przysunęłam się do
Alice.
- Co teraz? -
szepnęłam i zadrżałam widząc wyszczerzone w upiornym uśmiechu
kły jednej ze strzyg.- Nie wiem – odparła patrząc przerażonym wzrokiem na tłum, który wypełzł z ciemności i zmierzał ku nam.
- Ale – odezwała się Mortis. - By ten, kogo poszukujesz, miał jakąś zabawę, puszczę was. Ba, nawet podam wskazówkę – zasiadła na tronie, z jedną nogą na drugiej i spojrzała na nas z krzywym uśmiechem.
Wciąż drwiła i świetnie się bawiła.
- Tak – odparła Alice, przeskakując kamień leżący na środku ścieżki.
- Miałaś tego świadomość w chwili gdy wchodziłyśmy do krypty, prawda? - dociekałam dalej.
- Mhm – mruknęła, za co otrzymała kuksańca w ramię.
- Prawie nas zabiłaś! - wrzasnęłam.
- Prawie robi dużą różnicę – zauważyła, a na jej ustach zatańczył uśmiech.
- Vida! Alice!
- Co tu robicie? - spytał zaciekawiony, unosząc mimowolnie kąciki ust.
- Odwiedzamy wielką, mroczną, złą Mortis – odparłam z westchnięciem.
- Nie jęcz – skarciła mnie blondynka. - Dała nam wskazówkę a'propos tego, kto spalił dom Vidy.
- Tego, kto co? - Dylan uniósł brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Jaki Ukryty nie umie kłamać, a nikt mu nie wierzy? - spytała Alice, patrząc na Dylana wyczekująco.
- Nagi – odpowiedziała.
- Nie, jestem ubrany przecież – wtrącił Dylan natychmiast, jednak przyjrzał się swemu ubraniu, tak dla pewności. Alice przewróciła oczami.
- Nagi – powtórzyła. - Bogowie z mitologii hinduskiej. Pół węże, pół ludzie albo w innych proporcjach, ale nie to jest teraz ważne. Węże nie są kojarzone zbyt dobrze, a nagi nie kłamią. Nie potrafią. To one nam pomogą! - wykrzyknęła, patrząc na nas oczami pełnymi iskierek.
- Czyli lecimy do Indii, tak? - upewniłam się.
- Gdyby nie ogromne szczęście to byśmy leciały – odpowiedziała. - Ale kilka z nich żyje na dnie jeziora Loch Ness.
- Hinduskie bóstwa w szkockim jeziorze? - spytał z niedowierzaniem Dylan.
- Wszystko ładnie, pięknie, tylko jak my się dostaniemy nad Loch Ness? - dopytywał.
- Idziesz z nami? - spytałam.
- Oczywiście, Vida, nie bądź głupia. Więc jak?
Stworzenia powróciły
w mrok.
- Odpowiedź znają
istoty, które nie mogą kłamać choć na takie nie wyglądają, w
efekcie nikt im nie wierzy – powiedziała wolno i dokładnie,
skanując nas wzrokiem. - A teraz wynocha! - nagle wrzasnęła, aż
podskoczyłam. - Nadużyłyście mej gościnności. Zmoro, wampirze,
wyprowadźcie je – poleciła i rozbawiona obserwowała jak się
oddalamy.
***
Ledwo
słudzy Mortis wyprowadzili nas na zewnątrz, już zniknęli w środku
i zatrzasnęli za sobą wrota krypty. Popatrzyłyśmy po sobie i z
uczuciem ulgi ruszyłyśmy ku wyjściu.
- Oni
mogli nas zabić prawda? - spytałam, omijając omszały nagrobek,
który tylko czekał bym się o niego potknęła.- Tak – odparła Alice, przeskakując kamień leżący na środku ścieżki.
- Miałaś tego świadomość w chwili gdy wchodziłyśmy do krypty, prawda? - dociekałam dalej.
- Mhm – mruknęła, za co otrzymała kuksańca w ramię.
- Prawie nas zabiłaś! - wrzasnęłam.
- Prawie robi dużą różnicę – zauważyła, a na jej ustach zatańczył uśmiech.
Popatrzyłam
na nią starając się przybrać groźny wyraz twarzy, by
zademonstrować jej wyrzuty w całej ich okazałości, jednak jedyne
co udało mi się stworzyć przy pomocy mimiki to krzywy grymas. A
następnie parsknięcie śmiechem.
- Oh,
Vida, Vida – zaśmiała się.- Vida! Alice!
Odwróciłam
się. Ku nam zmierzała znajoma chmura czarnego dymu z iskrzącymi
się na czerwono oczami.
- Hej,
Dylan – przywitałam się. Alice uśmiechnęła się do niego, gdy
już się zmaterializował.- Co tu robicie? - spytał zaciekawiony, unosząc mimowolnie kąciki ust.
- Odwiedzamy wielką, mroczną, złą Mortis – odparłam z westchnięciem.
- Nie jęcz – skarciła mnie blondynka. - Dała nam wskazówkę a'propos tego, kto spalił dom Vidy.
- Tego, kto co? - Dylan uniósł brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Pokiwałam
smutno głową.
- Tak,
ktoś spalił mi dom. I zostawił wiadomość, żebym znalazła go,
jeśli potrafię – na ostatnie słowo prychnęłam z pogardą.- Jaki Ukryty nie umie kłamać, a nikt mu nie wierzy? - spytała Alice, patrząc na Dylana wyczekująco.
Skrzywił
się z pomrukiem:”Co?”. Przeniosła wzrok na mnie.
- Umm...
Nie wiem, najczęściej widywałam się z zombie i wampirami.- Nagi – odpowiedziała.
- Nie, jestem ubrany przecież – wtrącił Dylan natychmiast, jednak przyjrzał się swemu ubraniu, tak dla pewności. Alice przewróciła oczami.
- Nagi – powtórzyła. - Bogowie z mitologii hinduskiej. Pół węże, pół ludzie albo w innych proporcjach, ale nie to jest teraz ważne. Węże nie są kojarzone zbyt dobrze, a nagi nie kłamią. Nie potrafią. To one nam pomogą! - wykrzyknęła, patrząc na nas oczami pełnymi iskierek.
- Czyli lecimy do Indii, tak? - upewniłam się.
- Gdyby nie ogromne szczęście to byśmy leciały – odpowiedziała. - Ale kilka z nich żyje na dnie jeziora Loch Ness.
- Hinduskie bóstwa w szkockim jeziorze? - spytał z niedowierzaniem Dylan.
Alice
spojrzała na niego jak na idiotę.
- Tak.
Poza tym, co cię to dziwi. Wyrocznia delficka w brytyjskim muzeum,
wampiry w stacji metra, syreny w Tamizie. Teraz Ukryci są wszędzie,
bo nikt już nie sądzi, że są prawdziwi – posmutniała.- Wszystko ładnie, pięknie, tylko jak my się dostaniemy nad Loch Ness? - dopytywał.
- Idziesz z nami? - spytałam.
- Oczywiście, Vida, nie bądź głupia. Więc jak?
Alice
uśmiechnęła się przekornie.
- Zobaczysz.
***
Wiedziałam,
że Alice ma kontakty tu i tam, ale tego, co zobaczyłam niedługo po
rozmowie na cmentarzu, nigdy bym się nie spodziewała. Zaciągnęła
nas w samo centrum Londynu i skierowała ku zieleni tego miasta. Hyde
Park, nie dość, że ogromny, to jeszcze ukrywa mnóstwo ciekawych
Ukrytych. Bynajmniej nie zawsze ślicznych. Satyry należały do tej
drugiej kategorii. Brzydkie i włochate szczerzyły krzywe zęby w
uśmiechach. Właśnie dlatego unikałam tak dużych parków.
Ostatecznie
przyprowadziła nas na sporą polankę, gdzie najpierw jednej nimfie
wcisnęła w dłoń gruby plik banknotów, a potem spokojnie
obserwowała jak owa nimfa przyprowadza trzy białe konie. Trzy białe
konie ze skrzydłami. Trzy białe konie spod których kopyt
wytryskały źródła. Trzy białe konie, które po kilku krokach
tworzyły tęczę. Jednym słowem trzy piękne pegazy.
- Polecimy
na nich na Loch Ness, potem wrócą same – wyjaśniła Alice z
uśmiechem. - Możecie ich dotknąć – zachęciła.
Wyciągnęłam
dłoń ku najbliższemu i wtedy dostrzegłam jak drży. Koń
wpatrywał się we mnie spokojnymi czarnymi oczami, co chwilę
machając uchem.
- Mam
dotknąć... tego? - jęknął Dylan rozszerzając oczy.
- Oczywiście.
Przecież cię nie zje – odparła Alice, zawzięcie głaszcząc
już swojego.
Delikatnie
dotknęłam nosa pegaza stojącego przede mną i od razu zabrałam
dłoń. Koń parsknął i przestąpił z nogi na nogę.
- Widzisz,Vida
też się boi – mruknął Dylan, machając ręką w moja stronę.
Przewróciłam
oczami i znów spojrzałam na pegaza. Gwałtownie zaczerpnęłam
powietrza, gdy zwierzę po prostu przysunęło łeb do mojej dłoni i
samo się pogłaskało.
- Lubi
cię – roześmiała się Alice, na co Dylan coś burknął i
powrócił do wlepiania przerażonego wzroku w swojego wierzchowca.
Powoli
zbliżyłam się do prawego boku konia, który wciąż uważnie mnie
obserwował swoimi czarnymi oczami. Z lekkim trudem dosiadłam go i
znieruchomiałam przyzwyczajając się do czegoś nowego.
- A nie
można jakoś inaczej się tam dostać? - marudził chłopak.
Alice,
która również siedziała już na swoim pegazie westchnęła i
przewróciła oczami.
- Można,
ale zajmie ci to dłużej niż lot. No chodź. Przecież, cię nie
zje.
Po jeszcze
kilku minutach wahania, wyciągania i cofania dłoni, jednej wielkiej
kłótni z Alice, Dylan w końcu wsiadł na pegaza. Tak przerażonego
to ja go nigdy nie widziałam.
Był
przecież czymś na kształt demona, mrocznej duszy uwięzionej na
naszym ziemskim padole, a bał się zwykłego białego konia. No,
może nie takiego zwykłego, ale oprócz skrzydeł, był
najzwyklejszy na świecie.
- Już
dobrze z tobą? - upewniła się Alice, a gdy Dylan pokazał jej
nieco drżącą dłoń ułożoną w „ok” skierowała swego
pegaza w przeciwną stronę parku. Nasze podążyły za nią.
Z chwili na
chwilę biegły coraz szybciej. Wiatr targał moimi włosami, a pęd
spychał z wierzchowca. Skuliłam się na jego grzbiecie i wplotłam
palce w grzywę starając się jakoś trzymać. Z każdą sekundą
konie zwiększały prędkość, aż w pewnym momencie podskoczyły.
Przestałam czuć podskakiwanie i wszelaką nierówność podłoża.
Zorientowałam
się, że zamknęłam oczy. Lekko je rozchyliłam i wydałam z siebie
zduszony okrzyk.
Pode mną z
zawrotną prędkością przesuwały się domy, ulice, auta, chmury
były tak blisko, a błękit nieba mnie onieśmielał.
Ja...
leciałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.