Słońce zbliżało
się już ku nieuniknionemu spotkaniu z horyzontem, toteż latarnie
uliczne wzięły się do roboty i zaczęły uzupełniać braki w
oświetleniu. Zbliżała się już pora mocno wieczorna, a ja, jak
stałam, tak stoję, z rowerem porzuconym jeszcze na chodniku. Odkąd
ujrzałam te potworne zgliszcza zrobiłam jedynie parę kroków.
Spalona trawa trzeszczała z każdym moim niepewnym stąpnięciem,
jakby szydząc, że nie zdołałam uratować całego dobytku.
Od dłuższego czasu
walcząc z gorącymi łzami, które cisnęły się wręcz boleśnie w
kąciki oczu, wtapiałam wzrok w to, co mnie otaczało. To, co do
niedawna było moim domem. Przetarłam oczy wierzchem dłoni i,
niewiele myśląc, ruszyłam w gąszcz czarnych, jeszcze dymiących,
belek, fragmentów podłogi i drzwi, na poszukiwanie czegoś, co
ocalało. Chociaż właściwie, sądząc po resztkach lodówki,
niewiele mogło przetrwać.
Mijałam doszczętnie
spalone meble, fragmenty podłogi i progów, kilka stopni, które
niegdyś były schodami, z coraz większym poczuciem beznadziei. Mój
nastrój zdawał się dzisiaj wyjątkowo współpracować z pogodą,
bo pomarańczowe niebo przykryły szare chmury, a walczące ze
słońcem promienie wciąż usiłowały ogrzewać okolicę. Czekałam
na deszcz, który dopełniłby tę aurę przedstawiającą po części
stan mojego ducha, jednak ten nie nadszedł.
Zamiast tego zerwał
się silny wiatr targając korony pobliskich drzew niczym pomponami,
za nic sobie robiąc ich grube i solidne pnie. Skuliłam się nieco i
przymrużonymi oczami szukałam jakiegoś miejsca by się schować i
przeczekać ten, jakże dziwny, kaprys atmosferyczny. Zrobiłam parę
kroków w stronę domu sąsiadów, wygrywając walkę ze zdumiewająco
silnym podmuchem, gdy prawie przezroczysta plama mignęła mi przed
oczami przynosząc ze sobą tak silny strumień powietrza, że
zatoczyłam się w tył i padłam pośladkami na ziemię.
Spojrzałam w górę,
a półprzezroczyste coś wywijało nade mną ósemki ciskając coraz
to silniejszym podmuchem. To zdecydowanie było coś więcej niż
tylko kaprys matki natury.
Niby bronią tego
czegoś było zwykłe powietrze, a jednak ciskane z niewiarygodną
siłą wręcz biły z siłą dorosłego człowieka, doskonale
pozbawiając mnie choćby najpłytszego oddechu. Tak więc bita i na
bezdechu leżałam wśród osmalonych szczątek mojego domu i witałam
się ze śmiercią, gdy komuś zachciało się przerwać to wszystko.
- Vida! Nic ci nie
jest? - znajomy głos dotarł do moich uszu, a prawa brew uniosła
się.
Co Alice tutaj robi?
Dźwignęłam się z
ziemi i spojrzałam na przyjaciółkę.
Stała w swobodnej
pozie z dłońmi uniesionymi lekko i wpatrywała się w wirujące,
latające, niewidzialne coś ze zmrużonymi oczami. Machnęła ręką
i białe coś poszybowało w stronę... niewidzialnego czegoś. To
pierwsze przebiło to drugie, które pisnęło i opadło na ziemię z
cichym pacnięciem.
Wiatr ustał.
Podniosłam się,
otrzepałam usiłując nie wyobrażać sobie swojej fryzury po tym
małym huraganie i podeszłam do Alice. Uśmiechała się lekko, ale
z jej palców sypało się coś białego.
- Śnieg? -
spytałam. - Ty też jesteś Ukrytą? - zaśmiałam się.
Nieco zawstydzona
skinęła głową.
- Dzięki za ratunek
– dodałam. - Co to było? - machnęłam ręką w stronę
nieruchomego półprzezroczystego napastnika.- Tamto? Wietrzyca, niezbyt ciekawy duch – zmarszczyła czoło. - Ja rozumiem, że Ukryci lubią się przemieszczać, ale wietrzyce występują w górach tylko jednego kraju. Polski. To trochę daleko...
Wzruszyła ramionami i
rozejrzała się. Z każdą chwilą jej oczy rozszerzały się coraz
bardziej.
- A co tu się do
licha stało?
Teraz to ja wzruszyłam
ramionami.
- Nie mam pojęcia.
Przyjechałam i tak to zastałam – musnęłam palcem policzek by
sprawdzić czy jest suchy. - Potem zaatakowała mnie wietrzyca i
zjawiłaś się ty.
Alice pokiwała głową
i ruszyła przed siebie obejrzeć zniszczenia.
- To nie ma sensu.
Nic nie zostało – mruknęłam, czując drobne ukłucie gdzieś w
środku.- Vida, widziałaś to?
Zmarszczyłam czoło.
- Co? - chwilę
później już byłam obok niej.
Wpatrywała się w
kawałek, dosłownie kawałeczek trawy, gdzie zieleń przebijała się
przez czerń. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że
spalona trawa miała kształt słów.
- „Znajdź mnie,
jeśli potrafisz” - przeczytałam. - To wyzwanie?- Nie przyjmuj go – Alice spojrzała na mnie jasnoniebieskimi oczami, delikatnie kręcąc głową. - To się dobrze nie skończy.
Zacisnęłam pięści.
Ten ktoś lub coś zniszczyło mi dom. Zabrało wszystko na co
pracowałam. Co ja mam teraz ze sobą zrobić, jeśli nie znaleźć
winowajcę i zemścić się?
- Vida... -
spojrzałam na przyjaciółkę. Wzrok miała zatroskany. - Znów
myślisz na głos.
Uśmiechnęłam się
krzywo.
- Taka już moja
natura – wzruszyłam ramionami. - Ale znajdę tego kogoś.
Zresztą, i tak nie mam nic lepszego do roboty.
Alice westchnęła
zrezygnowana i zapadła cisza.
- Idę z tobą –
wypaliła nagle.
Uniosłam brew.
- Przemyślałaś
to?
Pokręciła gwałtownie
głową.
- Ani trochę.
Ruszajmy – chwyciła mój nadgarstek w zimną, skostniałą dłoń
i pociągnęła za sobą.
***
- Podejrzewasz
kogoś? - spytała Alice, popijając czwartą z rzędu marchewkową
kawę.
Pokręciłam
głową mieszając małą łyżeczką w kubku wypełnionym gorącą
czekoladą.
- Komu
mogłaby się naprzykrzyć mała, ludzka listonoszka... -
zastanowiła się moja blondwłosa przyjaciółka.
Pozwoliłam
jej swobodnie snuć teorie spiskowe, a sama oddałam się
rozmyślaniom. Właśnie, komu mogłabym się narazić? Może zbyt
późno dostarczoną paczką, ale Ukryci mają tysiące lat, nie
zwracają uwagi na parę minut czy dni. Tak więc kto, kto był na
tyle zły na mnie by spalić mój dom, a potem zostawić wyzywającą
wiadomość? Kto?
- Kto?! -
syknęłam, uderzając pięścią w blat stolika. Zanim
zorientowałam się co robię, otrzymałam już pogardliwe
prychnięcia i fuknięcia od innych klientów cukierni.
Alice
patrzyła na mnie z politowaniem i żalem.
- Źle to
znosisz – skwitowała.
Znów
zapadła cisza. Słychać było jedynie tykanie zegara ściennego i
przyciszone rozmowy innych osób. Ponownie powróciłam myślami do
całej listy Ukrytych, którym dostarczałam przesyłki, a nawet
takich których po prostu mijałam na chodniku. Jedni lubili mnie
mniej lub bardziej ale chyba żaden nie nienawidził. Przynajmniej
tak mi się wydaje.
- Już
wiem! - krzyknęła.- Wiesz? - rozszerzyłam oczy, a na usta wpełzł mi krzywy uśmiech.
- Chyba tak – pokiwała żywo głową. - To jest robota z pewnością nie najprzyjemniejszego Ukrytego, więc chyba dobrze by było porozmawiać z władczynią tych „na pewno złych”.
- Mortis? - upewniłam się.
- Mortis – potwierdziła Alice, patrząc na mnie błyszczącymi z podekscytowania oczami.
***
Jak na
władającą nieumarłymi przystało siedziba Mortis znajdowała się
w wiekowej krypcie na diabelnie starym cmentarzu, daleko za równymi
miejskimi drogami. Rozklekotanym autkiem Alice dotarłyśmy tam w
środku nocy. Zdaję się nieodpowiednia pora na odwiedzanie istot
ciemności. Zwłaszcza tak martwych, że mogą wstać i zacząć cię
gonić. W drodze przypomniało mi się o ranie na ramieniu i szybko
opatrzyłam ją. Dodatkowo wypsikałam się wszelkimi możliwymi
perfumami jakie znalazłam w torbie Alice (bardzo dużo tego było),
tak by wampiry nie mogły wyczuć krwi. Miałam szczerą nadzieję,
że to wypali i moja przyjaciółka nie będzie musiała zdrapywać
moich krwawych resztek z kamiennej podłogi krypty.
Autko
zostawiłyśmy na poboczu i ruszyłyśmy w mrok. Tak stare cmentarze
nie są oświetlane, więc musiałyśmy polegać na latarce i własnym
wzroku. Co rusz miałam wrażenie że coś na mnie patrzy.
Potykałyśmy się o nagrobki, ślizgałyśmy na wilgotnym mchu i
wpadałyśmy na siebie z okrzykiem przerażenia.
Poszukiwana
przez nas krypta znajdowała się na środku tego wiekowego
labiryntu. Ogromna, z szarego kamienia porośnięta zielonymi
pnączami. Po dokładnym obejrzeniu i kilkukrotnym okrążeniu
budynku stanęłyśmy i zaczęłyśmy się zastanawiać, gdzież jest
wejście.
- Pani
już was oczekuje – rozległ się skrzekliwy głos tuż za nami.
Odwróciłyśmy
się gwałtownie. Za nami stała niska postać o brązowawej skórze,
czarnych oczach, postrzępionym ubraniu i z kępką czarnych włosów
na czubku głowy. Uśmiechnęła się do nas dwoma rzędami małych
ostrych zębów i odwróciła się.
- Strzyga
– szepnęła mi do ucha Alice. - Uważaj na każdą odkrytą część
ciała, one są jak wampiry – ostrzegła mnie. Od razu naciągnęłam
mocniej kołnierz na szyję, czym wywołałam chichot strzygi.
Był to
dźwięk niczym pomieszanie odgłosów topienia się i krzyków
płonącego na stosie.
Zadrżałam.
Strzyga
znikąd sprowadziła drzwi i poprowadziła nas do środka. W krypcie,
jak to w krypcie, zimno i wilgotno. Śmierdziało stęchlizną i
grzybem. Ale również trochę... krwią.
Nasza
przewodniczka chwyciła w dużą, pulchną łapę pochodnię wiszącą
przy wejściu i poprowadziła nas w dół schodami. Mówiła, a
raczej skrzeczała coś o wspaniałości i potędze swej pani,
niezbyt uważałam. Byłam zajęta szacowaniem ile zajmie nam
ewentualna ucieczka biegiem w pełnej szybkości plus nieco szybciej
zważywszy na adrenalinę. Za dużo znając możliwości Ukrytych.
W końcu
dotarłyśmy do sporej, jasno oświetlonej sali gdzie przez środek
przebiegał czarny, gdzieniegdzie z miedzianymi plamami, zapewne
krwi, dywan. Prowadził on do tronu z ciemnego marmuru ustawionego
tak, by wszystko przypominało salę tronową. Pomieszanie było
duże. Widziałam kłębiące się pod ścianami stworzenia. Parę
rozpoznałam, ale większość była mi kompletnie nieznana.
Kilkanaście wampirów, trochę zombie, ze trzy wiedźmy, jeden duch,
reszty nie umiałam rozpoznać. Wszystkie patrzyły na nas pustymi
białymi oczami.
Wolnym
krokiem zmierzałyśmy ku czarnemu tronowi.
Siedziała
na nim chorobliwie blada i szczupła kobieta w, jakże by inaczej,
czarnej koronkowej sukni, która kojarzyła mi się z morderczym
pająkiem i jego siecią. Wąskie usta miała zaciśnięte, a pozycję
swobodną. Patrzyła na nas wyniośle ciemnymi oczami bez wyrazu
wokół których wiły się czarne żyłki.
- Najwyższa
i najwspanialsza Władczyni nasza, Pani Mortis, te dwie Ukryte
przybyły uczynić swe życie mroczniejszym poprzez spotkanie z tobą
– zaskrzeczała strzyga, która przyprowadziła nas tu.
Kątem oka
dostrzegłam, że Alice klęka przed Mortis. Poszłam w jej ślady.
- Kim
jesteście i dlaczego ośmielacie się mnie niepokoić? - zapytała
władczyni nieumarłych. Jej głos brzmiał tak jakby dobiegał z
oddali, a jednak odbijał się echem najpierw w sali, potem w mojej
głowie. Nie zmieniła wyrazu twarzy, żaden mięsień jej nie
drgnął.- Alice Iceland – odezwała się moja przyjaciółka. - Ukryta od niepamiętnych czasów. Obdarowana rzadkim darem tworzenia lodu i śniegu oraz...
Spojrzała
na mnie spod pochylonej głowy.
- Vida....
- zaczęłam, ale przerwały mi dźwięki gwałtownie wciąganego
powietrza przez każde stworzenie w tym pomieszczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.