środa, 30 lipca 2014

Przeszłość:Część II

      Słońce zbliżało się już ku nieuniknionemu spotkaniu z horyzontem, toteż latarnie uliczne wzięły się do roboty i zaczęły uzupełniać braki w oświetleniu. Zbliżała się już pora mocno wieczorna, a ja, jak stałam, tak stoję, z rowerem porzuconym jeszcze na chodniku. Odkąd ujrzałam te potworne zgliszcza zrobiłam jedynie parę kroków. Spalona trawa trzeszczała z każdym moim niepewnym stąpnięciem, jakby szydząc, że nie zdołałam uratować całego dobytku.
      Od dłuższego czasu walcząc z gorącymi łzami, które cisnęły się wręcz boleśnie w kąciki oczu, wtapiałam wzrok w to, co mnie otaczało. To, co do niedawna było moim domem. Przetarłam oczy wierzchem dłoni i, niewiele myśląc, ruszyłam w gąszcz czarnych, jeszcze dymiących, belek, fragmentów podłogi i drzwi, na poszukiwanie czegoś, co ocalało. Chociaż właściwie, sądząc po resztkach lodówki, niewiele mogło przetrwać.
      Mijałam doszczętnie spalone meble, fragmenty podłogi i progów, kilka stopni, które niegdyś były schodami, z coraz większym poczuciem beznadziei. Mój nastrój zdawał się dzisiaj wyjątkowo współpracować z pogodą, bo pomarańczowe niebo przykryły szare chmury, a walczące ze słońcem promienie wciąż usiłowały ogrzewać okolicę. Czekałam na deszcz, który dopełniłby tę aurę przedstawiającą po części stan mojego ducha, jednak ten nie nadszedł.
      Zamiast tego zerwał się silny wiatr targając korony pobliskich drzew niczym pomponami, za nic sobie robiąc ich grube i solidne pnie. Skuliłam się nieco i przymrużonymi oczami szukałam jakiegoś miejsca by się schować i przeczekać ten, jakże dziwny, kaprys atmosferyczny. Zrobiłam parę kroków w stronę domu sąsiadów, wygrywając walkę ze zdumiewająco silnym podmuchem, gdy prawie przezroczysta plama mignęła mi przed oczami przynosząc ze sobą tak silny strumień powietrza, że zatoczyłam się w tył i padłam pośladkami na ziemię.
      Spojrzałam w górę, a półprzezroczyste coś wywijało nade mną ósemki ciskając coraz to silniejszym podmuchem. To zdecydowanie było coś więcej niż tylko kaprys matki natury.
      Niby bronią tego czegoś było zwykłe powietrze, a jednak ciskane z niewiarygodną siłą wręcz biły z siłą dorosłego człowieka, doskonale pozbawiając mnie choćby najpłytszego oddechu. Tak więc bita i na bezdechu leżałam wśród osmalonych szczątek mojego domu i witałam się ze śmiercią, gdy komuś zachciało się przerwać to wszystko.
      - Vida! Nic ci nie jest? - znajomy głos dotarł do moich uszu, a prawa brew uniosła się.
      Co Alice tutaj robi?
      Dźwignęłam się z ziemi i spojrzałam na przyjaciółkę.
      Stała w swobodnej pozie z dłońmi uniesionymi lekko i wpatrywała się w wirujące, latające, niewidzialne coś ze zmrużonymi oczami. Machnęła ręką i białe coś poszybowało w stronę... niewidzialnego czegoś. To pierwsze przebiło to drugie, które pisnęło i opadło na ziemię z cichym pacnięciem.
      Wiatr ustał.
      Podniosłam się, otrzepałam usiłując nie wyobrażać sobie swojej fryzury po tym małym huraganie i podeszłam do Alice. Uśmiechała się lekko, ale z jej palców sypało się coś białego.
     - Śnieg? - spytałam. - Ty też jesteś Ukrytą? - zaśmiałam się.
      Nieco zawstydzona skinęła głową.
      - Dzięki za ratunek – dodałam. - Co to było? - machnęłam ręką w stronę nieruchomego półprzezroczystego napastnika.
      - Tamto? Wietrzyca, niezbyt ciekawy duch – zmarszczyła czoło. - Ja rozumiem, że Ukryci lubią się przemieszczać, ale wietrzyce występują w górach tylko jednego kraju. Polski. To trochę daleko...
      Wzruszyła ramionami i rozejrzała się. Z każdą chwilą jej oczy rozszerzały się coraz bardziej.
      - A co tu się do licha stało?
      Teraz to ja wzruszyłam ramionami.
      - Nie mam pojęcia. Przyjechałam i tak to zastałam – musnęłam palcem policzek by sprawdzić czy jest suchy. - Potem zaatakowała mnie wietrzyca i zjawiłaś się ty.
      Alice pokiwała głową i ruszyła przed siebie obejrzeć zniszczenia.
      - To nie ma sensu. Nic nie zostało – mruknęłam, czując drobne ukłucie gdzieś w środku.
      - Vida, widziałaś to?
      Zmarszczyłam czoło.
      - Co? - chwilę później już byłam obok niej.
      Wpatrywała się w kawałek, dosłownie kawałeczek trawy, gdzie zieleń przebijała się przez czerń. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że spalona trawa miała kształt słów.
      - „Znajdź mnie, jeśli potrafisz” - przeczytałam. - To wyzwanie?
      - Nie przyjmuj go – Alice spojrzała na mnie jasnoniebieskimi oczami, delikatnie kręcąc głową. - To się dobrze nie skończy.
      Zacisnęłam pięści. Ten ktoś lub coś zniszczyło mi dom. Zabrało wszystko na co pracowałam. Co ja mam teraz ze sobą zrobić, jeśli nie znaleźć winowajcę i zemścić się?
      - Vida... - spojrzałam na przyjaciółkę. Wzrok miała zatroskany. - Znów myślisz na głos.
      Uśmiechnęłam się krzywo.
      - Taka już moja natura – wzruszyłam ramionami. - Ale znajdę tego kogoś. Zresztą, i tak nie mam nic lepszego do roboty.
      Alice westchnęła zrezygnowana i zapadła cisza.
      - Idę z tobą – wypaliła nagle.
      Uniosłam brew.
      - Przemyślałaś to?
      Pokręciła gwałtownie głową.
      - Ani trochę. Ruszajmy – chwyciła mój nadgarstek w zimną, skostniałą dłoń i pociągnęła za sobą.
***
      - Podejrzewasz kogoś? - spytała Alice, popijając czwartą z rzędu marchewkową kawę.
      Pokręciłam głową mieszając małą łyżeczką w kubku wypełnionym gorącą czekoladą.
      - Komu mogłaby się naprzykrzyć mała, ludzka listonoszka... - zastanowiła się moja blondwłosa przyjaciółka.
      Pozwoliłam jej swobodnie snuć teorie spiskowe, a sama oddałam się rozmyślaniom. Właśnie, komu mogłabym się narazić? Może zbyt późno dostarczoną paczką, ale Ukryci mają tysiące lat, nie zwracają uwagi na parę minut czy dni. Tak więc kto, kto był na tyle zły na mnie by spalić mój dom, a potem zostawić wyzywającą wiadomość? Kto?
      - Kto?! - syknęłam, uderzając pięścią w blat stolika. Zanim zorientowałam się co robię, otrzymałam już pogardliwe prychnięcia i fuknięcia od innych klientów cukierni.
      Alice patrzyła na mnie z politowaniem i żalem.
      - Źle to znosisz – skwitowała.
      Znów zapadła cisza. Słychać było jedynie tykanie zegara ściennego i przyciszone rozmowy innych osób. Ponownie powróciłam myślami do całej listy Ukrytych, którym dostarczałam przesyłki, a nawet takich których po prostu mijałam na chodniku. Jedni lubili mnie mniej lub bardziej ale chyba żaden nie nienawidził.       Przynajmniej tak mi się wydaje.
      - Już wiem! - krzyknęła.
      - Wiesz? - rozszerzyłam oczy, a na usta wpełzł mi krzywy uśmiech.
      - Chyba tak – pokiwała żywo głową. - To jest robota z pewnością nie najprzyjemniejszego Ukrytego, więc chyba dobrze by było porozmawiać z władczynią tych „na pewno złych”.
      - Mortis? - upewniłam się.
      - Mortis – potwierdziła Alice, patrząc na mnie błyszczącymi z podekscytowania oczami.
***
      Jak na władającą nieumarłymi przystało siedziba Mortis znajdowała się w wiekowej krypcie na diabelnie starym cmentarzu, daleko za równymi miejskimi drogami. Rozklekotanym autkiem Alice dotarłyśmy tam w środku nocy. Zdaję się nieodpowiednia pora na odwiedzanie istot ciemności. Zwłaszcza tak martwych, że mogą wstać i zacząć cię gonić. W drodze przypomniało mi się o ranie na ramieniu i szybko opatrzyłam ją. Dodatkowo wypsikałam się wszelkimi możliwymi perfumami jakie znalazłam w torbie Alice (bardzo dużo tego było), tak by wampiry nie mogły wyczuć krwi. Miałam szczerą nadzieję, że to wypali i moja przyjaciółka nie będzie musiała zdrapywać moich krwawych resztek z kamiennej podłogi krypty.
Autko zostawiłyśmy na poboczu i ruszyłyśmy w mrok. Tak stare cmentarze nie są oświetlane, więc musiałyśmy polegać na latarce i własnym wzroku. Co rusz miałam wrażenie że coś na mnie patrzy. Potykałyśmy się o nagrobki, ślizgałyśmy na wilgotnym mchu i wpadałyśmy na siebie z okrzykiem przerażenia.
      Poszukiwana przez nas krypta znajdowała się na środku tego wiekowego labiryntu. Ogromna, z szarego kamienia porośnięta zielonymi pnączami. Po dokładnym obejrzeniu i kilkukrotnym okrążeniu budynku stanęłyśmy i zaczęłyśmy się zastanawiać, gdzież jest wejście.
      - Pani już was oczekuje – rozległ się skrzekliwy głos tuż za nami.
      Odwróciłyśmy się gwałtownie. Za nami stała niska postać o brązowawej skórze, czarnych oczach, postrzępionym ubraniu i z kępką czarnych włosów na czubku głowy. Uśmiechnęła się do nas dwoma rzędami małych ostrych zębów i odwróciła się.
      - Strzyga – szepnęła mi do ucha Alice. - Uważaj na każdą odkrytą część ciała, one są jak wampiry – ostrzegła mnie. Od razu naciągnęłam mocniej kołnierz na szyję, czym wywołałam chichot strzygi.
      Był to dźwięk niczym pomieszanie odgłosów topienia się i krzyków płonącego na stosie.
      Zadrżałam.
      Strzyga znikąd sprowadziła drzwi i poprowadziła nas do środka. W krypcie, jak to w krypcie, zimno i wilgotno. Śmierdziało stęchlizną i grzybem. Ale również trochę... krwią.
      Nasza przewodniczka chwyciła w dużą, pulchną łapę pochodnię wiszącą przy wejściu i poprowadziła nas w dół schodami. Mówiła, a raczej skrzeczała coś o wspaniałości i potędze swej pani, niezbyt uważałam. Byłam zajęta szacowaniem ile zajmie nam ewentualna ucieczka biegiem w pełnej szybkości plus nieco szybciej zważywszy na adrenalinę. Za dużo znając możliwości Ukrytych.
      W końcu dotarłyśmy do sporej, jasno oświetlonej sali gdzie przez środek przebiegał czarny, gdzieniegdzie z miedzianymi plamami, zapewne krwi, dywan. Prowadził on do tronu z ciemnego marmuru ustawionego tak, by wszystko przypominało salę tronową. Pomieszanie było duże. Widziałam kłębiące się pod ścianami stworzenia. Parę rozpoznałam, ale większość była mi kompletnie nieznana. Kilkanaście wampirów, trochę zombie, ze trzy wiedźmy, jeden duch, reszty nie umiałam rozpoznać. Wszystkie patrzyły na nas pustymi białymi oczami.
      Wolnym krokiem zmierzałyśmy ku czarnemu tronowi.
      Siedziała na nim chorobliwie blada i szczupła kobieta w, jakże by inaczej, czarnej koronkowej sukni, która kojarzyła mi się z morderczym pająkiem i jego siecią. Wąskie usta miała zaciśnięte, a pozycję swobodną. Patrzyła na nas wyniośle ciemnymi oczami bez wyrazu wokół których wiły się czarne żyłki.
      - Najwyższa i najwspanialsza Władczyni nasza, Pani Mortis, te dwie Ukryte przybyły uczynić swe życie mroczniejszym poprzez spotkanie z tobą – zaskrzeczała strzyga, która przyprowadziła nas tu.
      Kątem oka dostrzegłam, że Alice klęka przed Mortis. Poszłam w jej ślady.
      - Kim jesteście i dlaczego ośmielacie się mnie niepokoić? - zapytała władczyni nieumarłych. Jej głos brzmiał tak jakby dobiegał z oddali, a jednak odbijał się echem najpierw w sali, potem w mojej głowie. Nie zmieniła wyrazu twarzy, żaden mięsień jej nie drgnął.
      - Alice Iceland – odezwała się moja przyjaciółka. - Ukryta od niepamiętnych czasów. Obdarowana rzadkim darem tworzenia lodu i śniegu oraz...
      Spojrzała na mnie spod pochylonej głowy.
      - Vida.... - zaczęłam, ale przerwały mi dźwięki gwałtownie wciąganego powietrza przez każde stworzenie w tym pomieszczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.