środa, 30 lipca 2014

Przeszłość:Część IV

      Słońce zbliżało się już do nieuniknionego spotkania z horyzontem, gdy przeciągnęłam się nieco na grzbiecie swego pegaza. Potarłam dłońmi o siebie, by nieco je rozgrzać. Lecimy z zawrotoną prędkością i jestem już cała oszroniona. Palce piekły jakbym przypiekała je żywym ogniem. Lecimy już dobre kilka godzin. W tak zwanym międzyczasie zatrzymaliśmy się by coś zjeść i by zwierzęta mogły odpocząć.
      Zielone pagórki poprzecinane tu i ówdzie brązowymi drogami czy błękitnymi rzeczkami – oto, co widziałam spoglądając w dół. Westchnęłam i znów przytuliłam się do szyi konia. Zamierzałam usnąć i nawet perspektywa spadnięcia z takiej odległości jakoś mnie nie zniechęciła.
***
      Ocknęłam się z letargu, gdy mój pegaz zaczął zniżać lotu i przechyliło mnie do przodu. Mocniej przytrzymałam się wierzchowca i rozejrzałam. Zmierzaliśmy prosto ku ogromnej błękitnej plamie otoczonej licznymi wzniesieniami.
      Z cichym parsknięciem pegaz wylądował na kamienistej plaży, poczekał aż niezdarnie z niego zejdę i szybko odleciał. Popatrzyłam po twarzach przyjaciół. Dylan był zielonkawy na twarzy i powoli stawał się niematerialny. Natomiast Alice tryskała energią i z zaciekawieniem obserwowała otoczenie.
      - Świta – zauważyła.
      - No, dobra. To co teraz? - spytałam, uważnie obserwując jak towarzyszący nam chłopak powoli wraca do normalnego koloru skóry.
      - Teraz... teraz musimy znaleźć kogoś kto wie jak dostać się do nag – odparła.
      - Aha – mruknęłam. Wszystko jasne.
      - Ej, czy o tej porze to wszyscy nie śpią? - odezwał się słabym głosem Dylan.
      - Owszem – mruknęła Alice, zawzięcie wpatrując się w lustro wody.
      - To dlaczego tamte dziewczyny pluskają się jak gdyby nigdy nic w tej – podszedł do jeziora i zanurzył dłoń - zimnej wodzie?
      - Może one będą wiedziały! - wykrzyknęła Alice wskazując w stronę grupki postaci nad brzegiem Loch Ness. - To najady, nimfy wodne! - i pobiegła w ich stronę.
      - Czy ja tego właśnie nie zasugerowałem? - spytał, patrząc na oddalającą się sylwetkę Alice.
      - Chyba tak – mruknęłam. - Idziemy?
      Gdy niespiesznym krokiem dotarliśmy już do naszej blondwłosej przyjaciółki, ta już wypytywała o coś błękitnoskóre najady. W ich dużych oczach odbijały się wszystkie wody świata.
      Najada odparła bulgotem.
      - I co? - spytał Dylan.
      Alice podrapała się w głowę.
      - One twierdzą, że się spóźniliśmy, ale także nie mówią nic o tym by nagi gdzieś sobie poszły, więc nie rozumiem...
      - One twierdzą, że na nas czekają – sprostowałam. Widząc ich zdziwione miny dodałam. - To wynika z twojej wypowiedzi.
      Alice pokiwała głową i odpowiedziała coś najadom. Brzmiało to jak bulgocząca żaba w agonii, ale nimfy chyba zrozumiały, bo zaledwie chwilę później prowadziły nas za łokcie w kierunku brzegu. Ich dotyk był zimny i mokry.
      - Świetnie, najpierw lot śmierci, a teraz utopią nas wodne nimfy, cudownie! – jęknął Dylan widząc zbliżający się zbiornik wodny.
      Postawiły nas tuż przy krawędzi wody i zaczęły wydawać z siebie dziwne dźwięki. Coś na kształt miauczenia, piszczenia i chrapania jednocześnie. One... śpiewały.
      Tafla wody, z początku gładka jak lustro, teraz falowała lekko. Im głośniej nimfy śpiewały tym woda coraz bardziej drżała. W chwili, gdy ukończyły pieśń ze środka jeziora coś wyskoczyło, z ogromnym pluskiem wskoczyło znów i z zawrotną prędkością zmierzało ku nam.
      Cofnęłam się o krok.
      Coś było już przy brzegu.
      Wynurzyło ogromny zielononiebieski łeb porośnięty glonami z wody i patrzyło na nas czarnymi oczami. Kształt głowy był podobny do końskiego łba, który zrośnięty z długą szyją w tym samym kolorze, ogromnym tułowiem i odnóżami, których nie byłam w stanie policzyć z racji ukrycia pod wodą.
      - To kelpie! - wrzasnęła Alice z dziką, nieskrywaną radością. - Koń wodny! One są tak rzadkie...
      Podczas gdy blondynka z pasją zaczęła opowiadać o stworzeniu stojącym przed nami Dylan zmierzył kelpie krytycznym spojrzeniem, jakby czując, co może nastąpić.
      - Alice, nie mów, że mamy na to wsiąść, zanurkować na dno tego jeziora, potem rozmawiać z wężoludźmi by zdradzili nam tożsamość zamachowca.
      - Właśnie tak – zachichotała dziewczyna, a ja jej zawtórowałam.
      - Zawsze możesz się wycofać – dodałam, na co tylko pokręcił głową, milcząc.
      Alice pierwsza podeszła do kelpie, delikatnie pogłaskała po łbie i zbliżyła do grzbietu. Stworzenie ze stoickim spokojem obserwowało ją i czekało aż wgramoli się i umieści tuż za jego szyją.
      - Chodźcie! Jest taki ciepły! - pomachała do nas.
      Spojrzałam na Dylana i z cichym westchnięciem ruszyłam druga. Kelpie był śliski, ale ciepły i wejście na niego zajęło mi chwilkę. Wbiłam palce w bluzę Alice i zawołałam Dylana.
      - No chodź!
      Ten jedynie wzruszył ramionami i zniknął. Chmura czarnego dymu pojawiła się tuż za mną i chichotała.
      - Szpaner – mruknęłam.
***
      Kelpie szybko przeniósł nas na dno jeziora do podwodnej jaskini, dużej i ciemnej, po czym od razu odpłynął. Dylan stwierdził, że wszystkie stworzenia nas nie lubią. Ruszyliśmy niepewnie w mrok za Alice, która, po wielu skrętach „nie w tę stronę” doprowadziła nas do małego miasta, które znajdowało się w owej jaskini. Śliczne białe domki przyozdobione złotem i srebrem mijaliśmy w niemym zachwycie. Natomiast gdy drogę zagrodzili nam mieszkańcy cudownej wioski, nie cieszyliśmy się już tak bardzo. Przynajmniej ja.
      Nagi są obdarzone brązowawą lub błękitną skórą, gdzieniegdzie pokrytą skórą z łuskami. Od pasa w dół każda naga posiadała piękny, gruby wężowy ogon. Gadzie były również ich spojrzenia – cienkie czarne kreski na bursztynowej lub zielonej tęczówce. I potrafiły syczeć. Co było niemiłosiernie wkurzające.
      Dwie nagi, zdaję się gwardziści, zabrały nas do największego biało-złotego domu i postawiły przed kilkoma przedstawicielami ich gatunku bez słowa. Potem odpełzli skąd przybyli.
      Patrzyliśmy zdezorientowani na grupkę, po krótkich oględzinach stwierdziłam, że sędziwych nag.
      Jesteśmy członkami Rady – wysyczał jeden z nich. - Czym możemy wam służyć Niematerialny, Lodowa i Uwięziona Między Światami?
      Zarówno moje, jak i Dylana, spojrzenie od razu poleciało w kierunku Alice, która nieco zdenerwowana odpowiedziała.
      Dom Vidy został spalony. Mortis rzekła, że zapewne wiecie kto za tym stoi – w dwóch zdaniach streściła nasze ostatnie podboje Ukrytego Świata.
      Sędziwe nagi zastanowiły się chwilę.
      - To wielce potężny Ukryty – odezwał się inny. - Imion ma miliony i każde straszniejsze od poprzedniego. My, nagi, nie kłamiemy, ale również nie możemy wymówić niektórych słów. To jest jedno z nich. Jedyne co możemy powiedzieć, to, że Ukryty ten jest związany z legendą o Królu Arturze, a przynajmniej jego imię...
      - Musicie wziąć coś ze sobą – wtrącił trzeci ze staruszków. Pogrzebał chwilę w sporej skrzyni stojącej w kącie pomieszczenia i wyjął z niej mały, fioletowy kamyk. - To jest gemma, święty kamień. Wykorzystajcie go mądrze, nie działa wiecznie – oznajmił wciskając go w dłonie Alice.
      Słuchaliśmy ich słów z uwagą, choć moją ciągle rozpraszało coś w prawym kącie pola widzenia. Brązowa plamka miotała się wte i wewte, jakby machając rękami.
      Nim się obejrzałam, już grzecznie żegnaliśmy się z wężoludźmi, jednakże brązowa plamka wciąż nie dawała mi spokoju.
      Nie do końca kontrolując swe odruchy ruszyłam w kierunku, gdzie ją dostrzegłam. Moi przyjaciele z irytacją podążyli za mną. Tak podążając za moimi urojeniami wzrokowymi dotarliśmy do sporej drewnianej klatki, a w niej...
      - Otwórzcie to...! - jęknęła istota uwięziona w środku, zahaczając małe dłonie o kratki i patrząc na nas z błaganiem w oczach.
      Była niższa od nas i być może młodsza, z burzą potarganych brązowych włosów i parą kasztanowych skrzydeł na plecach.
      - Dlaczego cię tu zamknęli? - spytała Alice.
      - Nie wiem – dziewczynka wzruszyła ramionami. - Zapewne chcą mnie zjeść.
      Dylan już majstrował przy zamku.
      - A jak się nazywasz? - dopytywała Alice.
      - Muffin – odpowiedziała dziewczynka uśmiechając się szeroko na widok otwartych drzwi.
      Alice wyciągnęła dłoń w jej stronę i dziewczynka ujęła ją. Niezauważenie wykradliśmy ją nagom z legowiska.
***
      - Jesteś pewna, że dobrze im wszystko przekazałaś? - władczy głos rozniósł się echem po kamiennej komnacie.
      - Jakżeby inaczej, Pani – odpowiedziała kobieta o posturze pająka z czarnymi oczami.
      - To dlaczego tyle zajmuje im wizyta u nag? - nadal niepokoiła się pierwsza.
      Wstała z czarnego, kamiennego tronu i zaczęła przechadzać się po komnacie.
      - Jak ty właściwie możesz tu mieszkać, Mortis? - spytała, uśmiechając się drwiąco. - Wszędzie ciemność, brud, stęchlizna... - zacmokała.
      - Władam nieumarłymi, Pani, nie będę mieszkać na plaży w Miami.
      - Władasz tak długo, jak ci pozwalam – sprostowała Pani. - Te głupie dzieciaki nie wiedzą w co się pakują – kontynuowała. - Widzisz? - uniosła dłoń na wysokość wzroku Mortis. - Jestem już cielesna. Im głębiej oni szukają, tym silniejsza się staję. A wystarczyło zapalić jednen mały dom zwykłej sieroty.
      - Nie takiej zwykłej – mruknęła Mortis.
      - Co w niej takiego niezwykłego? - odparła Pani, podnosząc głos. - Widzi więcej niż inni, wielki mi talent. Zwykła, szara, ludzka dziewczyna...
      - Mówiłaś, Pani, że to Uwięziona Między Światami...
      - Bo tak jest – syknęła Pani. Nie lubiła gdy się jej przerywało, a Mortis miała to w swym brzydkim nawyku. - I dlatego to ona pomoże mi się odrodzić. Właściwie już to robi.
      - Jak to?
      Pani przewróciła oczami na głupotę swojej podwładnej.

      - Samym szukaniem mnie – odpowiedziała, po czym zaśmiała się złowieszczo, a echo jej głosu utknęło w krypcie Mortis już na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.