Słońce zbliżało się
już do nieuniknionego spotkania z horyzontem, gdy przeciągnęłam
się nieco na grzbiecie swego pegaza. Potarłam dłońmi o siebie, by
nieco je rozgrzać. Lecimy z zawrotoną prędkością i jestem już
cała oszroniona. Palce piekły jakbym przypiekała je żywym ogniem.
Lecimy już dobre kilka godzin. W tak zwanym międzyczasie
zatrzymaliśmy się by coś zjeść i by zwierzęta mogły odpocząć.
Zielone pagórki
poprzecinane tu i ówdzie brązowymi drogami czy błękitnymi
rzeczkami – oto, co widziałam spoglądając w dół. Westchnęłam
i znów przytuliłam się do szyi konia. Zamierzałam usnąć i nawet
perspektywa spadnięcia z takiej odległości jakoś mnie nie
zniechęciła.
***
Ocknęłam
się z letargu, gdy mój pegaz zaczął zniżać lotu i przechyliło
mnie do przodu. Mocniej przytrzymałam się wierzchowca i
rozejrzałam. Zmierzaliśmy prosto ku ogromnej błękitnej plamie
otoczonej licznymi wzniesieniami.
Z cichym
parsknięciem pegaz wylądował na kamienistej plaży, poczekał aż
niezdarnie z niego zejdę i szybko odleciał. Popatrzyłam po
twarzach przyjaciół. Dylan był zielonkawy na twarzy i powoli
stawał się niematerialny. Natomiast Alice tryskała energią i z
zaciekawieniem obserwowała otoczenie.
- Świta
– zauważyła.- No, dobra. To co teraz? - spytałam, uważnie obserwując jak towarzyszący nam chłopak powoli wraca do normalnego koloru skóry.
- Teraz... teraz musimy znaleźć kogoś kto wie jak dostać się do nag – odparła.
- Aha – mruknęłam. Wszystko jasne.
- Ej, czy o tej porze to wszyscy nie śpią? - odezwał się słabym głosem Dylan.
- Owszem – mruknęła Alice, zawzięcie wpatrując się w lustro wody.
- To dlaczego tamte dziewczyny pluskają się jak gdyby nigdy nic w tej – podszedł do jeziora i zanurzył dłoń - zimnej wodzie?
- Może one będą wiedziały! - wykrzyknęła Alice wskazując w stronę grupki postaci nad brzegiem Loch Ness. - To najady, nimfy wodne! - i pobiegła w ich stronę.
- Czy ja tego właśnie nie zasugerowałem? - spytał, patrząc na oddalającą się sylwetkę Alice.
- Chyba tak – mruknęłam. - Idziemy?
Gdy
niespiesznym krokiem dotarliśmy już do naszej blondwłosej
przyjaciółki, ta już wypytywała o coś błękitnoskóre najady. W
ich dużych oczach odbijały się wszystkie wody świata.
Najada
odparła bulgotem.
- I co? -
spytał Dylan.
Alice
podrapała się w głowę.
- One
twierdzą, że się spóźniliśmy, ale także nie mówią nic o tym
by nagi gdzieś sobie poszły, więc nie rozumiem...- One twierdzą, że na nas czekają – sprostowałam. Widząc ich zdziwione miny dodałam. - To wynika z twojej wypowiedzi.
Alice
pokiwała głową i odpowiedziała coś najadom. Brzmiało to jak
bulgocząca żaba w agonii, ale nimfy chyba zrozumiały, bo zaledwie
chwilę później prowadziły nas za łokcie w kierunku brzegu. Ich
dotyk był zimny i mokry.
- Świetnie,
najpierw lot śmierci, a teraz utopią nas wodne nimfy, cudownie! –
jęknął Dylan widząc zbliżający się zbiornik wodny.
Postawiły
nas tuż przy krawędzi wody i zaczęły wydawać z siebie dziwne
dźwięki. Coś na kształt miauczenia, piszczenia i chrapania
jednocześnie. One... śpiewały.
Tafla wody,
z początku gładka jak lustro, teraz falowała lekko. Im głośniej
nimfy śpiewały tym woda coraz bardziej drżała. W chwili, gdy
ukończyły pieśń ze środka jeziora coś wyskoczyło, z ogromnym
pluskiem wskoczyło znów i z zawrotną prędkością zmierzało ku
nam.
Cofnęłam
się o krok.
Coś było
już przy brzegu.
Wynurzyło
ogromny zielononiebieski łeb porośnięty glonami z wody i patrzyło
na nas czarnymi oczami. Kształt głowy był podobny do końskiego
łba, który zrośnięty z długą szyją w tym samym kolorze,
ogromnym tułowiem i odnóżami, których nie byłam w stanie
policzyć z racji ukrycia pod wodą.
- To
kelpie! - wrzasnęła Alice z dziką, nieskrywaną radością. - Koń
wodny! One są tak rzadkie...
Podczas gdy
blondynka z pasją zaczęła opowiadać o stworzeniu stojącym przed
nami Dylan zmierzył kelpie krytycznym spojrzeniem, jakby czując, co
może nastąpić.
- Alice,
nie mów, że mamy na to wsiąść, zanurkować na dno tego jeziora,
potem rozmawiać z wężoludźmi by zdradzili nam tożsamość
zamachowca.- Właśnie tak – zachichotała dziewczyna, a ja jej zawtórowałam.
- Zawsze możesz się wycofać – dodałam, na co tylko pokręcił głową, milcząc.
Alice
pierwsza podeszła do kelpie, delikatnie pogłaskała po łbie i
zbliżyła do grzbietu. Stworzenie ze stoickim spokojem obserwowało
ją i czekało aż wgramoli się i umieści tuż za jego szyją.
- Chodźcie!
Jest taki ciepły! - pomachała do nas.
Spojrzałam
na Dylana i z cichym westchnięciem ruszyłam druga. Kelpie był
śliski, ale ciepły i wejście na niego zajęło mi chwilkę. Wbiłam
palce w bluzę Alice i zawołałam Dylana.
- No
chodź!
Ten jedynie
wzruszył ramionami i zniknął. Chmura czarnego dymu pojawiła się
tuż za mną i chichotała.
- Szpaner
– mruknęłam.
***
Kelpie
szybko przeniósł nas na dno jeziora do podwodnej jaskini, dużej i
ciemnej, po czym od razu odpłynął. Dylan stwierdził, że
wszystkie stworzenia nas nie lubią. Ruszyliśmy niepewnie w mrok za
Alice, która, po wielu skrętach „nie w tę stronę”
doprowadziła nas do małego miasta, które znajdowało się w owej
jaskini. Śliczne białe domki przyozdobione złotem i srebrem
mijaliśmy w niemym zachwycie. Natomiast gdy drogę zagrodzili nam
mieszkańcy cudownej wioski, nie cieszyliśmy się już tak bardzo.
Przynajmniej ja.
Nagi są
obdarzone brązowawą lub błękitną skórą, gdzieniegdzie pokrytą
skórą z łuskami. Od pasa w dół każda naga posiadała piękny,
gruby wężowy ogon. Gadzie były również ich spojrzenia –
cienkie czarne kreski na bursztynowej lub zielonej tęczówce. I
potrafiły syczeć. Co było niemiłosiernie wkurzające.
Dwie nagi,
zdaję się gwardziści, zabrały nas do największego biało-złotego
domu i postawiły przed kilkoma przedstawicielami ich gatunku bez
słowa. Potem odpełzli skąd przybyli.
Patrzyliśmy
zdezorientowani na grupkę, po krótkich oględzinach stwierdziłam,
że sędziwych nag.
Jesteśmy
członkami Rady – wysyczał jeden z nich. - Czym możemy wam
służyć Niematerialny, Lodowa i Uwięziona Między Światami?
Zarówno
moje, jak i Dylana, spojrzenie od razu poleciało w kierunku Alice,
która nieco zdenerwowana odpowiedziała.
Dom
Vidy został spalony. Mortis rzekła, że zapewne wiecie kto za tym
stoi – w dwóch zdaniach streściła nasze ostatnie podboje
Ukrytego Świata.
Sędziwe
nagi zastanowiły się chwilę.
- To
wielce potężny Ukryty – odezwał się inny. - Imion ma miliony i
każde straszniejsze od poprzedniego. My, nagi, nie kłamiemy, ale
również nie możemy wymówić niektórych słów. To jest jedno z
nich. Jedyne co możemy powiedzieć, to, że Ukryty ten jest
związany z legendą o Królu Arturze, a przynajmniej jego imię...- Musicie wziąć coś ze sobą – wtrącił trzeci ze staruszków. Pogrzebał chwilę w sporej skrzyni stojącej w kącie pomieszczenia i wyjął z niej mały, fioletowy kamyk. - To jest gemma, święty kamień. Wykorzystajcie go mądrze, nie działa wiecznie – oznajmił wciskając go w dłonie Alice.
Słuchaliśmy
ich słów z uwagą, choć moją ciągle rozpraszało coś w prawym
kącie pola widzenia. Brązowa plamka miotała się wte i wewte,
jakby machając rękami.
Nim się
obejrzałam, już grzecznie żegnaliśmy się z wężoludźmi,
jednakże brązowa plamka wciąż nie dawała mi spokoju.
Nie do
końca kontrolując swe odruchy ruszyłam w kierunku, gdzie ją
dostrzegłam. Moi przyjaciele z irytacją podążyli za mną. Tak
podążając za moimi urojeniami wzrokowymi dotarliśmy do sporej
drewnianej klatki, a w niej...
- Otwórzcie
to...! - jęknęła istota uwięziona w środku, zahaczając małe
dłonie o kratki i patrząc na nas z błaganiem w oczach.
Była
niższa od nas i być może młodsza, z burzą potarganych brązowych
włosów i parą kasztanowych skrzydeł na plecach.
- Dlaczego
cię tu zamknęli? - spytała Alice.- Nie wiem – dziewczynka wzruszyła ramionami. - Zapewne chcą mnie zjeść.
Dylan już
majstrował przy zamku.
- A jak
się nazywasz? - dopytywała Alice.- Muffin – odpowiedziała dziewczynka uśmiechając się szeroko na widok otwartych drzwi.
Alice
wyciągnęła dłoń w jej stronę i dziewczynka ujęła ją.
Niezauważenie wykradliśmy ją nagom z legowiska.
***
- Jesteś
pewna, że dobrze im wszystko przekazałaś? - władczy głos
rozniósł się echem po kamiennej komnacie.- Jakżeby inaczej, Pani – odpowiedziała kobieta o posturze pająka z czarnymi oczami.
- To dlaczego tyle zajmuje im wizyta u nag? - nadal niepokoiła się pierwsza.
Wstała z
czarnego, kamiennego tronu i zaczęła przechadzać się po komnacie.
- Jak ty
właściwie możesz tu mieszkać, Mortis? - spytała, uśmiechając
się drwiąco. - Wszędzie ciemność, brud, stęchlizna... -
zacmokała.- Władam nieumarłymi, Pani, nie będę mieszkać na plaży w Miami.
- Władasz tak długo, jak ci pozwalam – sprostowała Pani. - Te głupie dzieciaki nie wiedzą w co się pakują – kontynuowała. - Widzisz? - uniosła dłoń na wysokość wzroku Mortis. - Jestem już cielesna. Im głębiej oni szukają, tym silniejsza się staję. A wystarczyło zapalić jednen mały dom zwykłej sieroty.
- Nie takiej zwykłej – mruknęła Mortis.
- Co w niej takiego niezwykłego? - odparła Pani, podnosząc głos. - Widzi więcej niż inni, wielki mi talent. Zwykła, szara, ludzka dziewczyna...
- Mówiłaś, Pani, że to Uwięziona Między Światami...
- Bo tak jest – syknęła Pani. Nie lubiła gdy się jej przerywało, a Mortis miała to w swym brzydkim nawyku. - I dlatego to ona pomoże mi się odrodzić. Właściwie już to robi.
- Jak to?
Pani
przewróciła oczami na głupotę swojej podwładnej.
- Samym
szukaniem mnie – odpowiedziała, po czym zaśmiała się
złowieszczo, a echo jej głosu utknęło w krypcie Mortis już na
zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.