Czasem naprawdę nie
rozumiem ludzi. Widzą trójkę nastolatków, mokrych, szepczących
dziwne słowa w dodatku z małą dziewczynką w za dużej kurtce, a
bez mrugnięcia okiem sprzedają im bilety na pociąg. W tym kraju
wszystko można przewieźć.
Zajęliśmy cały
przedział, a po krótkim czasie dołączyły do nas dwie dziewczyny
– czarnowłose, ze smętnymi minami – i usiadły tuż obok
wyjścia, dokładnie po obu stronach.
Po wyprawach na
pegazach i kelpie mieliśmy serdecznie dosyć nieludzkich środków
transportu, w efekcie Muffin przysypiała na moich kolanach, a Dylan
i Alice grali w „coś co widzę”. Zapowiadały się spokojne i,
właściwie, nudne parę godzin.
Ziewnęłam.
Zamknęłam oczy.
Zasnęłam.
***
- Oblejesz
ten rok, Vido Jones, oblejesz! - jeden z wykładowców, pan Hector,
groził mi linijką, a po chwili zaczął się histerycznie śmiać
i przekształcił w opiekunkę z sierocińca – grubą, starszą,
zrzędliwą kobietę.- Nic dobrego z ciebie nie wyrosło!
Zatkałam
uszy dłońmi. Zaczęłam biec.
Biegnę
na oślep krętymi uliczkami Londynu. Mijam nieludzkie twarze
wykrzywione w przerażających uśmiechach. Wpadam w tłum. Ukryci są
coraz bliżej. Zimne palce zombie owijają mój nadgarstek, silna
dłoń wampira chwyta przedramię. Czuję ich zęby, gdy wbijają się
we mnie. Czuję gorącą krew spływającą po skórze.
Nagle
jestem już w innym miejscu. Stoję za sklepem Jaques'a, ale nigdzie
go nie ma. W miejscu gdzie zawsze stoją skrzynki z błękitną
brukwią nie ma nic.
Słyszę
krzyk.
Biegnę.
Za
zakrętem widzę ogromnego buraka z paszczą pełną ostrych zębów,
który w jednym liściu trzyma mojego szefa, rzucając nim na prawo i
lewo, a drugim liściem wymachując wokoło. Burak ryczy niczym
wściekły lew. Zbliża swoją ofiarę do otworu gębowego. Słyszę
własny krzyk.
Wszystko
robi się ciemne.
Jestem
na dnie Loch Ness. Tonę. Brak mi powietrza. Macham rękami i nogami,
ale do wypłynięcia jeszcze daleka droga. Staram się, ale coraz
bardziej opadam z sił.
Biorę
wdech wody.
Nagi
się śmieją.
Znów
siedzę na pegazie. Wiatr rozwiewa mi włosy. Nagle zwierzę
przechyla się.
Spadam.
Uderzam
o ziemię.
***
Czuję
każdą część ciała. Wszelaki, nawet najmniejszy ból odczuwam
każdą komórką. Znikąd pojawiają się nowe niebezpieczeństwa.
Pociąg się wykoleja, staje w ogniu, spada z urwiska. Alice zaczyna
zamrażać wszystkich. Dylan staje się kłębem dymu i pochłania
wszystkich. Muffin wyrastają kły i pożera wszystkich.
To
ciągnie się bez końca, a ja czuje tylko trzy rzeczy: strach, ból
i poczucie zagubienia. Jestem zdezorientowana.
Co
się dzieje?
***
Przedział
numer trzysta pięć był pełny. Pod oknem siedziała ciemnowłosa
dziewczyna z głową bezwładnie opadającą na ramię. Naprzeciwko
siedziało jej dokładne przeciwieństwo. Blond włosy, niebieskie
oczy, a szczupłe ciało, choć spało, wszystkie mięśnie miało
naprężone. Na kolanach ciemnowłosej spała drobna, brązowowłosa
dziewczynka w za dużej kurtce. Obok blondynki drzemał blady,
ciemnowłosy chłopak, który co jakiś czas lekko dymił. Tuż przy
wejściu naprzeciwko siebie siedziały dwie postacie. Były niczym
krople wody. - identyczne.
I
tylko one nie spały.
Uśmiechały
się do siebie, a ich oczy jarzyły się na czerwono.
***
Mięśnie
na twarzy Alice lekko drgały, gdy we śnie płonęła. Płonęła i
krzyczała. Nie mogła nic zrobić, po prostu czuła całą sobą jak
umiera.
Dłonie
Dylana zaciskały się raz po raz. We śnie stał nad urwiskiem.
Widział jak Vida wisi na skraju. Chce wyciągnąć dłoń i ją
wciągnąć, ale nie może. Nie może, bo nie ma ciała. Nie może
się zmaterializować. Widzi jak dziewczyna spada. Słyszy swój
krzyk.
Skrzydła
Muffin pod kurtką pożyczoną od Dylana poruszają się lekko co
jakiś czas. Dolna warga dziewczynki drży. W krainie snów znów
jest więziona. Widzi jak nagi cieszą się, że ją zjedzą.
Przyprawiają, dają jej jabłka i marchew by była smaczniejsza. Łzy
płyną jej po policzkach gorącymi strumieniami. Nic nie może
zrobić.
***
Przedział
numer trzysta pięć jest pełny dymu. Czarnoszarego, gęstego dymu,
jednak nikt tego nie dostrzega. Tak samo jak nikt nie widział
ciemnowłosych bliźniąt z płonącymi oczami wsiadającymi do
pociągu.
Pani
zaśmiała się w głos. Wszystko szło po jej myśli. Wszystko było
tak perfekcyjne, idealne. Zaplanowała, przewidziała każdy krok
Vidy i jej przyjaciół. Powiedziała zarówno Mortis, najadom, jak i
nagom, co mają mówić.
Uśmiechnęła
się.
Już
niedługo zabawa się zacznie.
***
- Uwięziona
Między Światami... - moje uszy dobiegł odległy szept.
Wrzasnęłam
na całe gardło czując całą watahę wilkołaków rozrywających
mnie na strzępy.
- Uwięziona
Między Światami – głos był już pewniejszy i rozpoznałam
wyrocznię delficką. - Pamiętaj by pilnować siebie... - głos
znów stał się szeptem.
Otworzyłam
szeroko oczy i wzięłam gwałtowny wdech. Zmrużyłam oczy marszcząc
czoło. Cały przedział pełen był dymu. Potrząsnęłam śpiącą
na moich kolanach Muffin, gdy mnie olśniło.
Sny.
To
wszystko były sny. Te wszystkie straszne sytuacje i obrazy, to tylko
sny.
Muffin
drżała. Ona też spała. Musiałam szybko ją obudzić.
Potrząsałam, klepałam delikatnie po twarzy i mówiłam do niej,
aż w końcu otworzyła oczka i zaczerpnęła powietrza jak po długim
przebywaniu pod wodą.
Spojrzała
na mnie przerażonym wzrokiem i przytuliła się.
Z
racji ograniczonych ruchów, wymacałam stopą nogę Alice i kopnęłam
w nią z całej siły. W przedziale rozległ się okrzyk dziewczyny.
- Co
się dzieje?! - spytała, nieco zbyt wysokim głosem.- Obudź Dylana – poleciłam, usiłując odkleić od siebie małą Muffin.
Przez
dym przedzierały się cztery świecące na czerwono punkty. Dylan
jęknął, gdy stopa Alice trafiła go w piszczel.
- Ej,
ludzie... - odezwałam się. - Co to jest? To czerwone?- Odsuń się od tego! - syknął Dylan niemal od razu.
Przez
parę sekund w dymie majaczyły trzy pary czerwonych kropek, ale po
chwili i dwoma krótkimi świstami, została już tylko jedna para.
Niebawem i ona zniknęła stając się na powrót Dylanem.
Dym
zaczął znikać.
- Co
to było? - odezwała się Alice, patrząc na Dylana nieco
przestraszona.- To były Ukryte – odparł. - Te dziewczyny co z nami siedziały. Unieszkodliwiłem je. Nazywały się Nyks i Empusa. Mówi wam to coś?
- Nyks, bogini nocy – mruknęłam.
- Empusa, widmo strachu – dodała Alice.
- To dlatego wszyscy mieliśmy koszmary? - spytała Muffin.
- Wszyscy? - zapytałam, patrząc po ich twarzach.
Pokiwali
głowami.
- Dobrze
się dobrały... - mruknęłam do siebie.- Nie widzisz tego? To był sabotaż – oznajmiła Alice, cała przejęta. Po strachu nie pozostał nawet ślad. - Ktoś nie chce żebyśmy dotarły... - wyjrzała za okno. - tu.
Podążyłam
za jej wzrokiem.
- Salisbury?
- spytałam.- Stonehendge – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. - Potrzebujemy druidów, jeśli chcemy przywołać tego, kto pozostawił ci wyzwanie.
- Chcemy, przepraszam, co? - odezwał się Dylan.
Alice
minęła nieprzytomne bliźniaczki i wyszła na korytarz. Ruszyliśmy
za nią.
- Chcemy
przywołać tego kogoś – wyjaśniła. - A do tego potrzebni są
druidzi, co ja poradzę...
Wywróciłam
oczami i chwyciwszy Muffin za rękę wyszłam z wagonu.
- Hej
ho, hej ho, do druidów by się szło... - zanuciła dziewczynka.
***
Podziwiać
najsłynniejsze kamienne kręgi Wielkiej Brytanii można było tylko
z odległości. I to dalekiej. Podczas gdy nasze miny zrzedły a
myśli zaczęły krążyć wokół zdania:”I co teraz?”, z twarzy
Alice wcale, a wcale nie schodził uśmiech. Z radością skakała od
krzaka do krzaka szukając jakiegoś śladu po druidach.
- Muszę
coś zrobić, potrzymaj – wcisnęła mi w jedną dłoń swój mały
plecak, a w drugą gemmę od nag.
Odeszliśmy
jeszcze kawałek od turystów i Alice podwinęła rękawy. Rozłożyła
palce i skierowała je na trawę. Po chwili wszystko co pod nimi
zaczęło zamarzać. Patrzyłam na to jak zahipnotyzowana.
- Po
co to? - spytał Dylan, gdy skończyła i zabrała mi torbę.- Zniszczyłam ich las. Przyjdą... - wyjaśniła i urwała.
- Już są! - wykrzyknęła Muffin.
Odwróciłam
się i przyjrzałam przybyszom.
Ubrani
w lniane, przewiewne stroje z długimi szarymi brodami patrzyli
surowo na Alice.
- Kto
pozwolił ci niszczyć las, dziecko zimy? - odezwał się jeden.- A może jakieś „Dzień dobry” albo chociaż „o! Śnieg!” - mruknęłam.
Alice
puściła moje słowa mimo uszu.
- Chcemy
przywołać jednego Ukrytego – wyjaśniła.- Myślicie, że przywoływanie, przyzywanie jest czymś tak prostym jak pójście na targ i kupienie marchewek? - spytał drugi druid.
Muffin
zachichotała.
- Nikt
już nie używa targów – szepnęła pod nosem.- A z jakiegoż to powodu chcecie przyzywać jakiegokolwiek Ukrytego? - dopytywał pierwszy z druidów.
- Mam na imię Vida i ten ktoś spalił mój dom. Chcę po prostu wiedzieć kto to – odezwałam się.
Druidzi
spojrzeli na mnie i zrobili to, co, mam wrażenie, że robi każdy
napotkany przeze mnie Ukryty, mianowicie, szepnęli zgodnym chórem.
-
Uwięziona Między Światami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.