środa, 30 lipca 2014

Przeszłość:Część V

      Czasem naprawdę nie rozumiem ludzi. Widzą trójkę nastolatków, mokrych, szepczących dziwne słowa w dodatku z małą dziewczynką w za dużej kurtce, a bez mrugnięcia okiem sprzedają im bilety na pociąg. W tym kraju wszystko można przewieźć.
      Zajęliśmy cały przedział, a po krótkim czasie dołączyły do nas dwie dziewczyny – czarnowłose, ze smętnymi minami – i usiadły tuż obok wyjścia, dokładnie po obu stronach.
      Po wyprawach na pegazach i kelpie mieliśmy serdecznie dosyć nieludzkich środków transportu, w efekcie Muffin przysypiała na moich kolanach, a Dylan i Alice grali w „coś co widzę”. Zapowiadały się spokojne i, właściwie, nudne parę godzin.
      Ziewnęłam.
      Zamknęłam oczy.
      Zasnęłam.
***
      - Oblejesz ten rok, Vido Jones, oblejesz! - jeden z wykładowców, pan Hector, groził mi linijką, a po chwili zaczął się histerycznie śmiać i przekształcił w opiekunkę z sierocińca – grubą, starszą, zrzędliwą kobietę.
      - Nic dobrego z ciebie nie wyrosło!
      Zatkałam uszy dłońmi. Zaczęłam biec.
      Biegnę na oślep krętymi uliczkami Londynu. Mijam nieludzkie twarze wykrzywione w przerażających uśmiechach. Wpadam w tłum. Ukryci są coraz bliżej. Zimne palce zombie owijają mój nadgarstek, silna dłoń wampira chwyta przedramię. Czuję ich zęby, gdy wbijają się we mnie. Czuję gorącą krew spływającą po skórze.
      Nagle jestem już w innym miejscu. Stoję za sklepem Jaques'a, ale nigdzie go nie ma. W miejscu gdzie zawsze stoją skrzynki z błękitną brukwią nie ma nic.
      Słyszę krzyk.
      Biegnę.
      Za zakrętem widzę ogromnego buraka z paszczą pełną ostrych zębów, który w jednym liściu trzyma mojego szefa, rzucając nim na prawo i lewo, a drugim liściem wymachując wokoło. Burak ryczy niczym wściekły lew. Zbliża swoją ofiarę do otworu gębowego. Słyszę własny krzyk.
      Wszystko robi się ciemne.
      Jestem na dnie Loch Ness. Tonę. Brak mi powietrza. Macham rękami i nogami, ale do wypłynięcia jeszcze daleka droga. Staram się, ale coraz bardziej opadam z sił.
      Biorę wdech wody.
      Nagi się śmieją.
      Znów siedzę na pegazie. Wiatr rozwiewa mi włosy. Nagle zwierzę przechyla się.
      Spadam.
      Uderzam o ziemię.
***
      Czuję każdą część ciała. Wszelaki, nawet najmniejszy ból odczuwam każdą komórką. Znikąd pojawiają się nowe niebezpieczeństwa. Pociąg się wykoleja, staje w ogniu, spada z urwiska. Alice zaczyna zamrażać wszystkich. Dylan staje się kłębem dymu i pochłania wszystkich. Muffin wyrastają kły i pożera wszystkich.
      To ciągnie się bez końca, a ja czuje tylko trzy rzeczy: strach, ból i poczucie zagubienia. Jestem zdezorientowana.
      Co się dzieje?
***
      Przedział numer trzysta pięć był pełny. Pod oknem siedziała ciemnowłosa dziewczyna z głową bezwładnie opadającą na ramię. Naprzeciwko siedziało jej dokładne przeciwieństwo. Blond włosy, niebieskie oczy, a szczupłe ciało, choć spało, wszystkie mięśnie miało naprężone. Na kolanach ciemnowłosej spała drobna, brązowowłosa dziewczynka w za dużej kurtce. Obok blondynki drzemał blady, ciemnowłosy chłopak, który co jakiś czas lekko dymił. Tuż przy wejściu naprzeciwko siebie siedziały dwie postacie. Były niczym krople wody. - identyczne.
      I tylko one nie spały.
      Uśmiechały się do siebie, a ich oczy jarzyły się na czerwono.
***
      Mięśnie na twarzy Alice lekko drgały, gdy we śnie płonęła. Płonęła i krzyczała. Nie mogła nic zrobić, po prostu czuła całą sobą jak umiera.
      Dłonie Dylana zaciskały się raz po raz. We śnie stał nad urwiskiem. Widział jak Vida wisi na skraju. Chce wyciągnąć dłoń i ją wciągnąć, ale nie może. Nie może, bo nie ma ciała. Nie może się zmaterializować. Widzi jak dziewczyna spada. Słyszy swój krzyk.
      Skrzydła Muffin pod kurtką pożyczoną od Dylana poruszają się lekko co jakiś czas. Dolna warga dziewczynki drży. W krainie snów znów jest więziona. Widzi jak nagi cieszą się, że ją zjedzą. Przyprawiają, dają jej jabłka i marchew by była smaczniejsza. Łzy płyną jej po policzkach gorącymi strumieniami. Nic nie może zrobić.
***
      Przedział numer trzysta pięć jest pełny dymu. Czarnoszarego, gęstego dymu, jednak nikt tego nie dostrzega. Tak samo jak nikt nie widział ciemnowłosych bliźniąt z płonącymi oczami wsiadającymi do pociągu.
      Pani zaśmiała się w głos. Wszystko szło po jej myśli. Wszystko było tak perfekcyjne, idealne. Zaplanowała, przewidziała każdy krok Vidy i jej przyjaciół. Powiedziała zarówno Mortis, najadom, jak i nagom, co mają mówić.
      Uśmiechnęła się.
      Już niedługo zabawa się zacznie.
***
      - Uwięziona Między Światami... - moje uszy dobiegł odległy szept.
      Wrzasnęłam na całe gardło czując całą watahę wilkołaków rozrywających mnie na strzępy.
      - Uwięziona Między Światami – głos był już pewniejszy i rozpoznałam wyrocznię delficką. - Pamiętaj by pilnować siebie... - głos znów stał się szeptem.
      Otworzyłam szeroko oczy i wzięłam gwałtowny wdech. Zmrużyłam oczy marszcząc czoło. Cały przedział pełen był dymu. Potrząsnęłam śpiącą na moich kolanach Muffin, gdy mnie olśniło.
      Sny.
      To wszystko były sny. Te wszystkie straszne sytuacje i obrazy, to tylko sny.
      Muffin drżała. Ona też spała. Musiałam szybko ją obudzić. Potrząsałam, klepałam delikatnie po twarzy i mówiłam do niej, aż w końcu otworzyła oczka i zaczerpnęła powietrza jak po długim przebywaniu pod wodą.
      Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem i przytuliła się.
      Z racji ograniczonych ruchów, wymacałam stopą nogę Alice i kopnęłam w nią z całej siły. W przedziale rozległ się okrzyk dziewczyny.
      - Co się dzieje?! - spytała, nieco zbyt wysokim głosem.
      - Obudź Dylana – poleciłam, usiłując odkleić od siebie małą Muffin.
      Przez dym przedzierały się cztery świecące na czerwono punkty. Dylan jęknął, gdy stopa Alice trafiła go w piszczel.
      - Ej, ludzie... - odezwałam się. - Co to jest? To czerwone?
      - Odsuń się od tego! - syknął Dylan niemal od razu.
      Przez parę sekund w dymie majaczyły trzy pary czerwonych kropek, ale po chwili i dwoma krótkimi świstami, została już tylko jedna para. Niebawem i ona zniknęła stając się na powrót Dylanem.
      Dym zaczął znikać.
      - Co to było? - odezwała się Alice, patrząc na Dylana nieco przestraszona.
      - To były Ukryte – odparł. - Te dziewczyny co z nami siedziały. Unieszkodliwiłem je. Nazywały się Nyks i Empusa. Mówi wam to coś?
      - Nyks, bogini nocy – mruknęłam.
      - Empusa, widmo strachu – dodała Alice.
      - To dlatego wszyscy mieliśmy koszmary? - spytała Muffin.
      - Wszyscy? - zapytałam, patrząc po ich twarzach.
      Pokiwali głowami.
      - Dobrze się dobrały... - mruknęłam do siebie.
      - Nie widzisz tego? To był sabotaż – oznajmiła Alice, cała przejęta. Po strachu nie pozostał nawet ślad. - Ktoś nie chce żebyśmy dotarły... - wyjrzała za okno. - tu.
      Podążyłam za jej wzrokiem.
      - Salisbury? - spytałam.
      - Stonehendge – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. - Potrzebujemy druidów, jeśli chcemy przywołać tego, kto pozostawił ci wyzwanie.
      - Chcemy, przepraszam, co? - odezwał się Dylan.
      Alice minęła nieprzytomne bliźniaczki i wyszła na korytarz. Ruszyliśmy za nią.
      - Chcemy przywołać tego kogoś – wyjaśniła. - A do tego potrzebni są druidzi, co ja poradzę...
      Wywróciłam oczami i chwyciwszy Muffin za rękę wyszłam z wagonu.
      - Hej ho, hej ho, do druidów by się szło... - zanuciła dziewczynka.
***
      Podziwiać najsłynniejsze kamienne kręgi Wielkiej Brytanii można było tylko z odległości. I to dalekiej. Podczas gdy nasze miny zrzedły a myśli zaczęły krążyć wokół zdania:”I co teraz?”, z twarzy Alice wcale, a wcale nie schodził uśmiech. Z radością skakała od krzaka do krzaka szukając jakiegoś śladu po druidach.
      - Muszę coś zrobić, potrzymaj – wcisnęła mi w jedną dłoń swój mały plecak, a w drugą gemmę od nag.
      Odeszliśmy jeszcze kawałek od turystów i Alice podwinęła rękawy. Rozłożyła palce i skierowała je na trawę. Po chwili wszystko co pod nimi zaczęło zamarzać. Patrzyłam na to jak zahipnotyzowana.
      - Po co to? - spytał Dylan, gdy skończyła i zabrała mi torbę.
      - Zniszczyłam ich las. Przyjdą... - wyjaśniła i urwała.
      - Już są! - wykrzyknęła Muffin.
      Odwróciłam się i przyjrzałam przybyszom.
      Ubrani w lniane, przewiewne stroje z długimi szarymi brodami patrzyli surowo na Alice.
      - Kto pozwolił ci niszczyć las, dziecko zimy? - odezwał się jeden.
      - A może jakieś „Dzień dobry” albo chociaż „o! Śnieg!” - mruknęłam.
      Alice puściła moje słowa mimo uszu.
      - Chcemy przywołać jednego Ukrytego – wyjaśniła.
      - Myślicie, że przywoływanie, przyzywanie jest czymś tak prostym jak pójście na targ i kupienie marchewek? - spytał drugi druid.
      Muffin zachichotała.
      - Nikt już nie używa targów – szepnęła pod nosem.
      - A z jakiegoż to powodu chcecie przyzywać jakiegokolwiek Ukrytego? - dopytywał pierwszy z druidów.
      - Mam na imię Vida i ten ktoś spalił mój dom. Chcę po prostu wiedzieć kto to – odezwałam się.
      Druidzi spojrzeli na mnie i zrobili to, co, mam wrażenie, że robi każdy napotkany przeze mnie Ukryty, mianowicie, szepnęli zgodnym chórem.

      - Uwięziona Między Światami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Każda Twoja uwaga pomaga mi być lepszą pisarką.